Krasnogruda nr 7. STANISŁAW ROSPOND: Jugosławia. Z teki podróżnika i obserwatora.

Krasnogruda nr 7. STANISŁAW ROSPOND: Jugosławia. Z teki podróżnika i obserwatora.

HERCEGOWINA 
Od Metković ponad brzegiem Neretwy (rzym. Narenty) telepie się nasz "kucyk", z postękiwaniem i niechęcią pokonując wzniesienia, wślizgując się jak wąż w czarne paszcze tuneli. Wznosimy się coraz wyżej, a z nami i słońce. 

W tych okolicach w pobliżu Metković, na miejscu dzisiejszego Widu, był ongiś sławny port, grecka kolonia, wspomniana już w IV w. przed Chr. po gr. Naron (rzym. Narona). Piraci iliryjscy uczynili z niej doskonałą bazę wypadową na galery Rzymian.

Czasem nasz pociąg udawał tylko, że idzie, ale za to gwizdał niezmordowanie, tak sobie z fantazji, dla dodania animuszu. Rozglądnąłem się powoli w krajobrazie. 

Zniknęły palmy, cyprysy, opuncje, oliwki, rozmaryny, ceglaste dachy domków dalmatyńskich. Wszędzie skały, bezleśne olbrzymy, zwisające groźnie ponad nami, tak że zdają się runąć lada chwila na dach kolejki. W dole tylko miejscami, gdzie wije się w szerokiej kotlinie Neretwa, wre życie człowieka, przyrody i zwierzęcia. Tam też skupiają się osady hercegowińskie. Ale dalej w głębi kraju pustynia. Brak nie tylko ziemi, ale i wody. Lud jak może, tak sobie radzi z brakiem wody. Oprócz Neretwy ważniejsze rzeki są tylko: Dabar i Trebinjczica. W terenie karstowym są lejki, wgłębienia, gdzie zbiera się deszczówka. Trzeba ją przykryć, aby nie wyparowała. Takie zbiorniki wody nazywa lud: duplje, kamenice, czatrnja. A czasem nawet trzeba robić sztuczne wyżłobienia na te zbiorniki. W czasie posuchy musi ludność takich okolic bezwodnych na mułach albo na koniach przywozić wodę, oddaloną nieraz 2-3 godziny drogi. Całe karawany idą do tych wodnistych oaz, pędzą przy tym i bydło. 

Biedny, nędzny, lecz kochany kraj! 

Syn tej ziemi, romantyk, gorący patriota umiał wydobyć z głębi swego serca słowa bezmiernego bólu, goryczy, męki, ale nie tylko swojej, nie tylko własnej - u meni cwile dusze miliona - pisał: 

Miłując ziemię tę biedną i marną, 
Nie płaczę tylko nad własną niedolą - 
Mnie wszystkie rany moich braci bolą 
I dusza z nimi znosi kaźń ofiarną. 

Tu, w mojem sercu, gdzie ta jedna rana, 
Ja noszę klątwy wszystkich plag i męki 
I krew, co kapie z nieprzyjaciół ręki, 
To jest krew moja z własnych ran wylana. 

Jam jest przybytkiem milionowej duszy, 
Mój każdy oddech, każda łza katuszy 
Ich bólem w niebo dźwiga się i woła. 

I wszędzie tam, gdzie serbska dusza płacze, 
Tam ma ojczyzna, kres doli tułaczej, 
Mój dom i przystań rodzinnego koła. 

Aleksa Szantić (1868-1924): Moja ojczyzna. Tłum. Z. Kempf 
Czyż nie podobnie bolał nad niedolą swoich braci polski poeta, "za miljony kochających i za miljony cierpiący katusze"?! Podobieństwo uderzające! 

Czyżby to był wpływ Mickiewicza?! Czy też tylko wspólny motyw prometeizmu, wyrosłego niezależnie na gruncie podobnych wypadków dziejowych dwu ujarzmionych narodów?! 

Dziwny to kraj. Takie Popowo Polje i Mostarsko Blato staje się na kilka dni i za kilka dni jednem wielkiem jeziorem. Znane to zjawiska w terenach karstowych. Inne wyżłobienia wykorzystuje się pod uwagę. Znanym nam już sposobem z Dalmacji nanosi się czerwonej ziemi (terrarossa) i na tych mikroskopijnych ogródkach sieje się kukurydzę, proso, tytoń. Za spieniężony tytoń kupują żywność. Ale to wszystko za mało na wyżywienie ludności. Hercegowina jest krajem pasywnym, państwo musi odżywiać lud-ność tutejszą. Najuboższa jest ludność z okolic, oddalonych od Neretwy. 

Od czasu do czasu pociąg wyrzuca zapasy ludzi, jadących czwartą klasą. Przyglądam się im z bliska. Kobiety noszą szerokie, białe majtki do połowy łydek, a po wierzchu spuszczają spódnicę, gdy idą powoli. Przy prędkim chodzeniu podnoszą spódnicę na brzuch, układając ją z tyłu w długi ogon. Z przodu fartuch. Wszystko to jest nędznie ubrane. Mężczyźni wysocy, smukli, krzepcy bruneci przypominają Czarnogórców. Na głowie mała czapeczka podobnie jak i w Dalmacji. Hercegowina jest krajem słabo zaludnionym. Na powierzchni 9139 km2 mieszka zaledwie 265.330 ludzi (według spisu z 1921 r.), a zatem gęstość zaludnienia 290 na jeden km2. Z całego obszaru tylko 22000 km2 obrabia się, 22000 km2 obejmują lasy, 1600 km2 pastwiska, a reszta to nieużytki. Domki szare, kamienne - bo taka jest i ojczyzna - wąskie, a wysokie, bo dolna część przeznaczona jest na magazyn i stajnię. 

Dalmacja - Hercegowina. Na przestrzeni zaledwie kilkunastu kilometrów uderzające kontrasty reljefu, wegetacji, barw i ludzi. Tam palmy, cyprysy, wymowny "Primorac" - tu śmiały, silny, żylasty góral-Hercegowińczyk. Dziwny to kraj ta skalna uboga Hercegowina. Ojczyzna dzielnych junaków, gęślarzy, skarbnica bujnej pieśni ludowej. Wśród tych dzikich pustkowi wyrasta surowe życie górali, bogata poezja ludowa, pełna czaru, powagi epickiej i rycerskości. Są pieśni tak smutne jak ich życie, są pieśni tak mocne, namiętne, rycerskie, potężne, jak i te nagie, wrogie, groźne skaliska. Żyjąc patriarchalnie na łonie twardej przyrody, rozwinęli te same zalety, wady, co i Czarnogórcy. Ta sama impulsywność dynarska, żywotność, inteligencja, duma narodowa, ale też i ten sam zbyt wybujały indywidualizm. Umieją podglądać naturę, która ma wszechwładny wpływ na ich psychikę (unikają miast, które są nieliczne i o typie turecko-bizantyńskim). Wyostrzyli sobie słuch, wzrok, wzbogacili fantazję przez obserwowanie takich zjawisk karstowych jak nagłe znikanie i pojawianie się rzek, źródeł itp. Gęślarze byli im przez długie wieki w latach ciężkiej niewoli stróżami najdroższych skarbów duchowych, kultury narodowej. W pieśniach ich zamknięta jest cała serbska bohaterska przeszłość, blaski i nędze. Marica, Kosow, panowanie Nemaniciów, straszna niewola turecka. Ci rapsodyści uczyli ich historii, bohaterstwa. Niejednokrotnie młódź, wysłuchawszy gęślarza, zaraz brała strzelbę i szła w góry, zaciągała się w legiony hajduckie. A dziś niemal w każdej chacie można spotkać wiszące na ścianie gęśle, które służą jako akompaniament do utworów śpiewnie recytowanych. Jest to zatem recytacja (jak i w starożytnej Grecji), a nie śpiew w dosłownym tego słowa znaczeniu. 

Pierwotnie ten kraj zwał się "Zahumlje" (zahumska zemlja). Na zachód bowiem od Mostaru był Hum, gdzie w X w. stał gród Michała Wiszciewicia. Tuż przed upadkiem kraj ten, składający się z całego szeregu żup, należących raz do Bośni, raz do Serbii, zjednoczył w XV w. Stefan Wukczić, który otrzymał w 1448 r. od papieża tytuł księcia św. Sabby (Hercog di St. Sawa), stąd i nazwa całego obszaru, zmieniającego często granice w ciągu wieków. Turcy po podbiciu (1482) wysłali tu swojego wezyra. W 1878 r. po Kongresie Berlińskim podzielono kraj na 3 części: pomiędzy Czarnogórę, Austrię i Turcję. Nowopowstałe państwo jugosłowiańskie zatrzymało tę troistość przy podziale administracyjnym. 

Turcy zaczęli wprowadzać swoje porządki, wzgl. nieporządki. Zburzono wiele kościołów i cerkwi. Zakonnicy głównie franciszkanie (bernardyni), przebrani za kupców z workiem na plecach, gdzie schowane były przybory kościelne, potrzebne do mszy św., szli od wsi do wsi. Miejscem Domu Bożego raz była chata, raz ustronne miejsce między skałami, innym razem znów grota. Ubrani byli w spodnie (czakszire), kożuszki albo kaftany (Curak, dolama). Ludność chrześcijańska turczyła się, przede wszystkiem możni, którzy dla prerogatyw ekonomicznych wyrzekali się wiary przodków. 

Aby tak łatwo nie przechodzono na islamizm, tatuowano się. Ks. Czermiński (Z podróży po Bośni i Hercegowinie) wspomina o tym ciekawym zwyczaju, głównie kobiet, jako środku mającym ustrzec niejedną katolicką dziewczynę od małżeństwa z Muzułmaninem. Zabobonny Turek znieść nie mógł tych krzyżaków, wykłutych igłą na ramieniu, piersiach lub nawet czole, żądał więc wytarcia tychże, ale to nie było tak łatwem. Zresztą sprawiało to ból. W czasie podróży pytał się Hercegowińczyków, czy są katolikami, a oni pokazywali mu tatuowane krzyże na piersiach lub rękach. 

Dziewczęta igłą wykłuwały krzyż na ramionach, a miejsce nakłute pomazywały roztworzonym prochem strzelniczym (barutom), który wsiąkał. To była też ich obrona przed gwałtami zabobonnych Turków, którzy na widok krzyża uciekali od dziewczyny. 

Narenta dalej się wije, kręci, a za nią jej wierny towarzysz - pociąg. Mostarsko Polje, otoczone ze wszystkich stron grzebieniem szczytów i przez to zasłonięte od wiatrów (bory i sirocca), nadaje się doskonale pod uprawę. Ten wiatr, zwany przez ludność bura, jest tak silny, że znosi ziemię, a czasem nawet pociąg zatrzyma. Najczęściej wieje w zimie. Klimat ma łagodniejszy, aniżeli Meran i Gorycja. 

Już z dala widać las minaretów Mostaru, stolicy Hercegowiny, która się rozłożyła po obu brzegach Neretwy. 

Na peronie wita nas rój czerwonych fezów. Nie zważając na natarczywe zachęcania pucybutów, stukających szczotką w swoje "trony", obite blaszkami reklamowemi (boć szkoda nawet dynara na błoto mostarskie), idę do miasta. 

Z dzielnicy europejskiej kieruję swe kroki w stronę "ghetta" muzułmańskiego. Po drodze przyczepił się do mnie jakiś łapserdak, który wnet zorjentował się, że ma do czynienia z przybyszem, bo gapiłem się na lewo i prawo. 

- Gospodin szta trażi? 

- Rimski most - rzekłem. 

Molim - z równoczesnem zsunięciem fezu bardziej na bakier było odpowiedzią. Poprzez kręte i ciasne zaułki, pomiędzy walącemi się drewnianemi budami udaje się w stronę mostu, zbudowanego w XVI w. na miejscu dawnego rzymskiego, gdyż tędy prowadziła droga z Panonji do Mezji. Most cały z ciosu ostrym i śmiałym łukiem przeskakuje koryto rzeki, rwącej, bo górskiej. Dla tego malca był on rzeczą zwykłą, tyle bowiem razy przechodził przez niego. Ot - taki sobie most! Natomiast baszty kamienne, broniące ongiś przejścia przez most były przedmiotem jego szczegółowszych objaśnień i zainteresowań. Nic dziwnego - wszak dosyć nasłuchał się od swoich rodziców o torturach, jakiem obdarowywali hojnie Turcy przodków jego w lochach tej baszty. 

Przekraczam most. Żegnam małego patriotę. Błąkam się sam wśród nędznych, powykrzywianych w niemożliwy sposób drewnianych bud, pokrytych deską. Kraty drewniane w oknach. Czarczafy kobiet hamują nie tylko ciekawe oko turysty, ale i takiego filuta-demokratę, jakim jest słońce. Nie pomoże nawet taki demokratyzm i postęp wobec pancerza obyczajów islamu. Brak Kemala Paszy. Postęp zauważyłem, ale od dołu, niedyskretnie podpatrując, jedwabne pończoszki i półbuciki na francuskich obcasach są pocieszającym objawem. Tylko dziewczynki od 12-14 lat mogą cieszyć się widokiem słońca nie spoza siatki czarczafu. Powyżej tego wieku muzułmanki noszą czarczaf (czarny welon), narzucają na siebie feredżę (rodzaj kapoty). Niektóre odważniejsze lub ciekawsze nie biorą na twarz zasłony, ale za to zasłaniają się szczelnie kapotą, którą czasem odchylają, gdy nikt nie widzi. Może lepiej, by tego nie robiły, gdyż człowiek ma wiele złudzeń co do ich tajemniczego uroku. Snuje przypuszczenie, że mężowie mają być o co zazdrośni, skoro tak ich bronią przed oczyma natarczywych giaurów. Niestety rzeczywistość tak jest daleka od marzeń! 

Cały dzień siedząc bezczynnie, bez ruchu w haremluku, bo dopiero kłopoty powojenne wypędzają je od czasu do czasu z domu, starzeją się prędko, cera więdnieje. Gdy wyjdą z ukrycia, to przez swoje workowate odzienia i kir na twarz robią wrażenia żałobnic. Smętne i tragiczne! 

Ponad dachy wystrzelają walcowate minarety z nieodstępną galeryjką na szczycie dla muezzina, który pięć razy dziennie wykrzykuje na cztery strony świata chwałę Allaha i jego proroka Mahometa. Przy pomocy rąk nadstawia uszy ku niebu - gdyż często jest stary i głuchy - w oczekiwaniu nat-chnienia od Allaha. Tekst jest stary, melodia dowolna, zależy od fantazji, no i ma się rozumieć od gardła muezzina. Nawoływanie smętne, przeciągłe, jękliwe, łamanym, gardłowym głosem. Roman Novarro robił to podobnie w filmie "Noc w Kairze", tylko o wiele lepiej. Jest tych meczetów moc. 

Dlaczego? 

Gdy u nas dzwonią na Anioł Pański, to donośny, dźwięczny głos sygnaturki słychać daleko... Zachrypły, gardłowy głos starego muezzina nie może z nim rywalizować, albowiem grzęźnie w zaułkach. Toteż buduje się gęsto i często, jeden przy drugim. W Mostarze (18 tysięcy mieszkańców, w tem około 9 tysięcy jest mahometan) jest ponad 20 meczetów. Jeden od drugiego nędzniejszy. Mahometanom nie trzeba wiele. Ich dżamija to kwadratowy domek o suficie kopułowym z podłogą pokrytą dywanami lub najczęściej derkami. Do niego przylega, czasem podpiera z konieczności, minaret, zwężający się ku górze niczem zastrugany ołówek. (...) 

Nad miastem góruje okazała cerkiew serbska. Na krańcach miasta kasarnie wojskowe pamiętają jeszcze czasy austriackie. (...) 

Z Mostarem związane jest jedno miłe wspomnienie dla Polaka. 1914 r. dzienniki sarajewskie umieściły wzmiankę o przybyciu trupy aktorskiej z Niemiec do Hercegowiny i Bośni. Trupa wędrownych aktorów miała urządzić przedstawienia w Sarajewie i Mostarze na "cele niemieckiej kolonizacji w Poznańskiem i na Pomorzu". 

Młodzież serbska owego czasu była przepojona uczuciami solidarności i za wszelką cenę postanowiła nie dopuścić do tego. W Mostarze władze porobiły odpowiednie zarządzenia. Oficerowie garnizonu mostarskiego powitali serdecznie gości. Ale studenci gimnazjum i seminarium mostarskiego przygotowali aktorom i publiczności niespodziankę. 

Oto już przed przedstawieniem zaczęła młodzież krzyczeć: Niech żyje wolna i zjednoczona Polska! Policja austriacka rozprószyła demonstrantów. 

W czasie przedstawienia z galerii, przepełnionej młodzieżą - pomimo ścisłej kontroli biletów - padły okrzyki: NIECH ŻYJE POLSKA, a w ślad za tem poleciały na salę butelki z amoniakiem. 

Powstała panika. Policja rzuciła się na demonstrantów. Bito ich kolbami. To swoje zuchwalstwo przypłacili więzieniem. (Por. Wlajko Lalić, szef wydziału wewnętrznego belgradzkiej agencji Awala: Ze wspomnień mostarskich. Przegląd Współczesny 1993 nr 140). 

Opuszczałem rodzinne miasto wielkiego poety serbskiego, który był w o wiele szczęśliwszym położeniu, niż wieszcz narodu polskiego. Doczekał się! 

Nogami wyście stratować mnie chcieli 
I z głowy kołpak mi zedrzeć, zwycięzce, 
Lecz o mnie moi wrogowie nie drżeli, 
Jam w twarz się dziko zaśmiał wam i klęsce. 

O pancerz serca ze śmiechem pogardy 
Skruszyłem kopie i czekany harde. 

Kopytem konia, do którego grzywy 
Jedna z Oread plotła róże krasne, 
Zorałem wasze ugory i niwy, 
Na czołach piętna wam stawiłem jasne. 

Teraz na waszych wód granicy stoję 
I z hełmów waszych swego konia poję. 

Sam łuk napinam... Blaskiem młodej wiary 
Są moje druhy i krwi mojej mocą. 
To moje kopie, tarcze i handżary, 
To burze, co wam nad armią łopocą!... 

Próżne me dumne proporce w błękitach 
Wrzaskiem trąb chcieliście strzaskać o skały, 
Patrzcie - dziś rano na tych jasnych szczytach 
Nad wasze grody zatknąłem las cały! 

Teraz jak płomień pożaru się wiją 
I złotem skrzydłem w skalne ściany biją... 

Aleksa Szantić: Zwycięzca. Tłum. Z. Kempf 
BOŚNIA 
Jesteśmy w Bośni. I znów inny krajobraz roztacza się przed nami. 

Tam dziki, skalisty karst - tu zieleń, woń igliwia leśnego. Jugosłowiańska Szwajcaria! Piękna i romantyczna jest okolica Jablanicy i Konjica - oba miejsca odpoczynkowe. 

Od Konjic kolej zębata nurkuje poprzez tunele (jeden 658 m długi), winduje się na szczyt Iwan, gdzie czujemy chłód naszych Tatr. Zjeżdżamy następnie na szeroką równinę Sarajewskiego Polja, mijamy Ilidże - nowoczesne miejsce kąpielowe (te źródła siarczane znane już były Rzymianom) i zbliżamy się do miasta minaretów, które w 1914 r. było na ustach wszystkich. 

Dzielnica europejska Sarajewa o szerokich bulwarach, o dobrze wybrukowanych, bez kocich łbów ulicach, niczem nie przypomina Orientu. Rzeka Miljaczka, dobrze uregulowana przez Austriaków, przecina miasto na dwie części, które łączy kilka mostów. Na jednym z nich rozległy się dwa strzały rewolwerowe, wymierzone celnie w stronę przejeżdżającego arcyksięcia Ferdynanda. Bez mojego pozwolenia wypełzły skądś z zakamarków mózgowych bardzo dalekie wspomnienia. 1914! Wojna! Odejście ojca... Jego śmierć. Film ten urwał się... Czytam tablicę, umieszczoną tu ku pamięci bohaterskiego Principa. (...) 

W dzielnicy europejskiej, w luksusowych hotelach, kawiarniach zapominamy, że niedaleko od centrum miasta jest czarszija, dzielnica muzułmańska, świat Wschodu w całej swej oryginalności. Po co jechać do Stambułu, gdzie Kemal Pasza, ten Piotr Wielki dzisiejszej Turcji, wypowiedział walkę fezom, czarczafom, kiedy tutaj mamy to samo, i do tego za tańsze pieniądze! Początkowe wrażenie jest aż nad to chaotyczne! Może dlatego, że urywkowe! Walące się budy. Kobiety z kirem na twarzy. Spojrzysz w górę, a tam tylko skrawek nieba wygląda. Ryk osła. Nawoływania przekupniów. Ślepe, bez wyjścia ulice. Co parę kroków zatory - tu rosły Bośniak sprzedaje drzewo, tam znów czerwone fezy muzułmanów, czarne fezy szpanjolskich Żydów, czarczafy, oryginalne kapelusze szpanjolskich Żydówek, meczety, budy, stragany, dywany, wzorzyste chusty, tkaniny, przetykane złotem i srebrem, fajki, serwisy - wszystko to przykuwa "zachodniowca" i oszałamia. A ma to ten dobry skutek, że się zapomina o kocich łbach, o wyboistej kaldrmie i kałużach. Radzę nie raz, nie dwa, ale kilka razy przejść się przez to sarajewskie "Kasbah", a wtedy wypatrzy się niejedno i nabierze jakiego takiego pojęcia o tej dzielnicy. Na znak zadowolenia radzę odetchnąć radośnie, ale niegłęboko. Wciągać powietrze ostrożnie, bo nie zasługuje na miano świeżego. 

Wściubiłem nos wszędzie - bez obawy kataru. W dzielnicy kulinarnej silniejsze i bardziej urozmaicone są zapachy. Kramy, małe klitki, warsztaty rzemieślnicze grupują się w większe całości, według zajęcia. Tu szewcy, kotlarze, blacharze, tam znów krawcy, tkacze, kuśnierze. Nazwy ulic według fachu: Ciurcziluk, Kujundżiluk, Kazandżiluk itp. Sklepy wciąż otwarte (wszystko można widzieć, co się wewnątrz robi, nie potrzeba wystaw) są równocześnie warsztatami pracy. Wewnątrz siedzą z podwiniętemi nogami właściciele, popijają aromatyczną, czarną jak smołę kawę, pociągają narghile z długich cybuchów, przytem spokojnie, apatycznie spoglądają na przechodzących. Jest to ich "dolce far niente". Nie są natrętni. Nie zachwalają towarów, tylko oczami zdają się zachęcać. Ten charakterystyczny tryb życia, wyczekiwania gościa, siedząc nieruchomo, nazywa się: jawaszluk. Typowe lenistwo wschodnie! Niektórzy głowę mają obwiniętą ręcznikiem. Myślałem, że cierpią na ból głowy. Tymczasem - powiadają - że to znak odbycia pielgrzymki do Mekki. Ci "handżowie" fizjognomją przypominają naszych Żydów małomiasteczkowych, brak im tylko żywości, nerwowości w gestykulacji i mimice, jaką odznaczają się Żydzi. Ale za to mają jedno z tymi wspólne: trzeba się z nimi targować. 

Domy mieszkalne są przeważnie poza czarsziją. Małe, nędzne, parterowe budy walą się po obu stronach krętych uliczek. Podobno - jak znawcy zapewniają - dom wschodni jest obliczony na efekt wewnętrzny, skierowany w zupełności ku życiu domowemu, rodzinnemu. (Por. dziedziniec i wspaniałe atrium u starożytnych). Tymczasem nasze domy są obliczone na efekt zewnętrzny. Istne groby pobielane, względnie otynkowane. Tutaj, w Sarajewie nie mogłem się o tem przekonać. Natomiast w Algierze i Maroku tak. Jest w tem dużo prawdy. Pamiętajmy, że i kobiety muzułmańskie trzymają się tej zasady. Mahometanin zazdrośnie strzeże tajemnic swego ogniska domowego. Okna są zakratowane. Nadaremnie słońce, niczem Siostra Miłosierdzia stara się wedrzeć do wnętrza. I dla niego wstęp wzbroniony. Domki mają charakterystyczne wykusze, loggie (coś w rodzaju algierskich "muszarabis", podpartych drągami). Te charakterystyczne podcienia wiszą nad ulicą kaldrmisaną. Przypuszczam, że z takiego ganeczku można wiele widzieć nie będąc widzianym. Znów to samo. Wnętrza są bardzo ozdobne, wyścielane dywanami. Dachy są pokryte dachówką półokrągłą, cieramidą od gr. keramis. Czasem wymyka się z tych domków jakaś zjawa bez twarzy, bez rąk i sunie naprzód, nie oglądając się. Po jedwabnych pończoszkach i pantofelkach na francuskim obcasie poznasz, że jest to coś w rodzaju niewieściego. Dziewczęta noszą fałdziste, z wzorzystej tkaniny spodnie, spięte w kostce. 

Zgiełk, hałas, harmider, ciżba, spowodowana w wielkiej mierze nieposłuszeństwem osłów, popychanych przez rosłych Bośniaków, dopełnia obrazu tej dzielnicy. Turcy zalecają bozę, Bośniacy załatwiają swoje handlowe sprawy przy małych górskich konikach, obwieszonych po obu stronach drewnianego siodła najrozmaitszemi produktami, często drzewem. 

Skręcam w stronę Begowej Dżamiji, najpiękniejszej i największej na Półwyspie Bałkańskim po meczecie Sofii w Konstantynopolu (dawny kościół św. Zofii) i Selima w Adrianopolu. Wybudował ją w XVI w. pasza Bośni, dbający o rozwój Sarajewa, Husrewbeg. Przed meczetem wspaniała studnia, służąca do rytualnych, przedmodlitewnych obmywań. Okazałe wnętrze kryje świętość turecką, dywan, którym był przykryty grób Mahometa. W 1877 r. dla sfanatyzowania muzułmanów w walce z giaurami - Austriakami przysłano tę świętość z Konstantynopola. Ale Mahomet cudu nie zdziałał - nie chciał się widocznie fatygować. Austriacy okupowali Bośnię. Ściany są pokryte arabeskami. Sztuka islamu posiada charakter czysto dekoracyjny. Istota pojęć religijnych i służby bożej (obraz Boga nie istnieje) sprawia, że rzeźba i malarstwo islamu nie wyszły poza granice zadań dekoracyjnych. Ta sztuka unikała wszystkiego, co żyje, jeśli nie było rośliną. Wszystko było obliczone na efekt dekoracyjny, stąd ten przepych, mający niejako wynagrodzić braki architektoniczne. 

Arabeska przez swoje figury geometryczne, poplątane, pogmatwane linie męczy wzrok człowieka, którego niecierpliwe oko nie może rozwiązać tych zamazanych konturów, linii, nie może dobiec końca. Raptowne zmiany w kształcie linii i odcieniach kolorów sprawiają, że wzrok ludzki poddaje się niewolniczo swoistemu pięknu tych arabesek. W tych rozczochranych formach, nadmiarze dekoracji jest odbicie rozkiełznanego, mistycznego ducha Wschodu. Jakaż przepaść w porównaniu z grecką, poprawną, choć chłodną, prostotą architektoniczną i jasnością w filozofii Arystotelesa. Pamiętajmy jednak, że świat islamu zaopatrywał całą średniowieczną Europę we wszelkiego rodzaju przedmioty zbytkowne i kosztowności. Wschód przez długie wieki uchodził za jedyne źródło każdej bardziej wyrafinowanej rozkoszy i zbytku. Dywan wschodni stał się symbolem przepychu. Bogata broń, damasceńskie klingi, drogocenne materie, złotem tkane, stamtąd pochodziły. Persja stworzyła bajecznie kolorową ornamentykę, wyrosłą pod wpływem świata roślinnego i zwierzęcego. Człowiek zaś usunięty został na bok. 

W małej niszy, zw. mirhab, to jest muzułmański ołtarz, od strony Mekki staje imam albo mufti i odczytuje słowa Koranu, które bezmyślnie powtarzają wierni. Klękają, wyciągają ręce do góry, kiwają się, uderzają czołem o podłogę i tak wciąż. Cała modlitwa polega na kiwaniu się. Dobra gimnastyka! "Profesorem gimnastyki" jest każdorazowy kapłan muzułmański. Dla kobiet jest osobne miejsce zakratowane (rodzaj naszego chóru, tylko na dole), dlatego, że kobieta jest istotą bez duszy i nie przeznaczoną do nieba. I tam ich się obawiają! Przy dżamjach są cmentarze. Gładki słup bez głowy oznacza grób kobiety. "Stelle", uwieńczone u góry turbanem lub fezem, a zatem "z głową", grób mężczyzny. Czyżby i po śmierci kobiety były "bez głowy"?! Umarłych obwija się w prześcieradło, zwane czefin i grzebie bez trumny, odwracając twarzą w stronę Mekki. Każdy przechodzący muzułmanin ma obowiązek trumnę nieść przez parę minut. Widzi się nieraz kupców, zostawiających swoje kramiki i biorących na swoje barki trumnę. Każdy muzułmanin winien przynajmniej raz w życiu odbyć pielgrzymkę do miejsca świętego do Mekki. Po powrocie ma prawo nosić tytuł hadżiego i "ręcznik" wokół głowy. Ci, co nie mogą, a chcą obwiązywać głowę ręcznikiem - a takich jest wielu - wynajmują sobie pielgrzymów, derwiszów, którzy za nich zobowiązują się odbyć pielgrzymkę. Czy jest w tym względzie jakakolwiek kontrola - wątpię! A zatem ci wydrwigrosze mają się nieźle. 

Wspomniałem o derwiszach. W Jugosławii jest jeszcze kilka tych zakonów muzułmańskich. Mnie nie udało się być świadkiem ciekawych obrzędów derwiszów. Ks. Czermiński podaje opis nabożeństwa derwiszów. Stają w dwa rzędy. Szeik wyciąga sznurek paciorków, złożonych z 99 ziarn i coś mruczy, a wszyscy za nim powtarzają amin. Następnie śpiewają coś monotonnie i głosem ponurym, zwiększając tempo pieśni a raczej tylko słów: la illaha Allahhu (Bóg tu). Coraz namiętniej wołają, kręcąc przytem głową, tańcząc w kole, tak że z czasem stają się to już tylko podrygi, nieludzkie drgawki i wycie. Jakiś szatański kult! 

W czasie wielkiego święta ramazan niosą muzułmanie na plecach w sposób rytualny żywe barany do dżamji, co ma przypominać ofiarę Abrahama. Duchownymi ich są imam, muezzin, kaim (sługa kościelny). Wykształcenie prawie żadne, boć kiwać się każdy potrafił, musi tylko mieć młode, zdrowe kości. Większego wykształcenia wymaga urząd sędziego do spraw małżeńskich, kadiego, który musi ukończyć szeriat. Jest to rodzaj seminarium, gdzie uczniowie mieszkają razem, składają przepisane egzamina, poczem otrzymują tytuł uczonego: effendi. Takie seminarium mają w Sarajewie. 

Rozwody są częste, bodaj czy nie częstsze niż w SanRemo. Kadi zara-bia dużo. Procedura jest bardzo prosta. "Nieszczęśliwy" małżonek przychodzi przez kadiego i przez dwóch świadków, przed którymi oświadcza, że ta lub owa niewiasta nie jest już jego żoną, uiści opłatę i koniec. Podobnie prosto, bez większych ceremonii odbywa się obrzęd ślubny przed kadim i dwoma świadkami. Czasem zmienia się tylko tekst formuły, bo niejednokrotnie bogatszy, którego stać na utrzymanie wielu żon, powiada: wybieram sobie tę jeszcze za żonę. 

Wymijam zaułki i zdążam w stronę ratusza, wspaniałego gmachu w stylu maurytańskim. Zapomina się, że tam są biura, boć inaczej przecież wyobrażam sobie "cele" magistratu. A tutaj wchodzisz jakby do rezydencji paszów tureckich, gdzie z każdego kąta czai się, wygląda tajemniczy, wyrafinowany, rozpustny przepych i elegancja Wschodu. Arabeski, sztukaterie - to kamienne koronki brukselskie. 

Ale wracajmy do "Europy"! Skok z jednego świata w drugi nagły! Mrok zaciera kontury zastruganych ołówków minaretów, z których właśnie w cztery strony świata płynie wołanie do Allaha. Bo on jest wielki. 

A może równocześnie gdzieś i na pustyni bije "wierny" pokłon Allahowi! 

Po drodze warto wstąpić do którejś z tureckich kawiarń, aby wzmocnić się wyśmienitą czarną kawą. Dla smakoszów podaję receptę: Nie palić kawy na czarno (podobno przez to ulatniają się olejki i aromat), lecz na kolor jasnobrunatny. Nie mleć, lecz potłuc. Bez cykorii. Zasypać na wrzącą wodę. W kawiarniach tureckich przyrządza się kawę dla każdego z osobna w odpowiednich kubkach mosiężnych. 

Żydzi, zw. szpanjolami (jest ich w Sarajewie ok. 7500), dawni emigranci hiszpańscy, mają swoją wspaniałą synagogę, podobno najpiękniejszą na całym świecie. 

Kto chce poznać przeszłość zarówno przedhistoryczną, jak i rzymską, oraz teraźniejszość słowiańską Bośni i Hercegowiny winien zwiedzić Muzeum Narodowe, mieszczące się w obszernym kompleksie gmachów. 

A warto, bo Bośnia jak i Hercegowina były w strefie ścierania się wpływów zachodnich i wschodnich. Były przez długie wieki na progu Zachodu i przedprożu Wschodu. Raz grawitowały ku Zachodowi, drugi raz znowu ku Wschodowi. Plemiona słowiańskie zajęły obszar, gdzie już w przedhistorycznych czasach zmagały się dwa światy: iliryjski i tracki. J. Cezar, przez jakiś czas prokonsul obszarów zdobytych, poprowadził linię demarkacyjną jako granicę państwa zachodnio- i wschodniorzymskiego od Singidunum (dziesiejszy Belgrad) do Skadru. A zatem ta linia szła właśnie przez Bośnię. A to nie był przypadek! (...)

Krasnogruda nr 7, Sejny 1997, Pogranicze.