Krasnogruda nr 7. STANKO CEROVIĆ: Polityczny testament Andricia.

Krasnogruda nr 7. STANKO CEROVIĆ: Polityczny testament Andricia.

Ostatnia scena Mostu nad Driną (Na Drini ćuprija) przedstawia Alihodżę, kolejną postać, która nie wie, co powinna robić po tym, jak rozpadł się ustalony porządek rzeczy, gdy wydaje się, że to już nadszedł koniec świata i na naszych oczach wyrodnieje sama biologiczna substancja życia. Alihodża zamyka się w małym pokoiku - bezpiecznie wtulony, prawie pogodzony ze światem - by śnić. 

Andriciowi nie brakuje zrozumienia dla tego rodzaju uczucia. W drugiej połowie swego życia on także wtulił się w kąt świata. Jednakże logika jego artystycznego przesłania jest surowsza i nieporównywalnie śmielsza: Alihodżę rozpiera niestosowne i dziecinne uczucie szczęścia i wdzięczności. Chcę podkreślić użyte tu słowa: szczęście - będące konsekwencją odrzucenia świata zewnętrznego, oraz bezpodstawne uczucie wdzięczności, które pozwala mu - skulonemu w jego małym pokoiku - istnieć i śnić.

"Tych parę desek - myślał sobie - to, jak Bóg da, dość człowiekowi w potrzebie, na schronienie i ocalenie od każdego nieszczęścia i na zadbanie o człowieka, jak na czarodziejskim statku... Takiej ciszy nie było od nastania wrogości - z uśmiechem myślał hodża - a słodka jest cisza i dobra ..."1 

Trzy linijki niżej... "hodża poczuł jak taboret, na którym siedział, wyskoczył spod niego w powietrze, podrzucając nim jak piłką; poczuł, że jego 'słodka' cisza rozpada się, przekształcając się gwałtownie w dudniący, ogłuszający łoskot... Ooooo, jęknął hodża. Choć to raczej jęczały jego myśli, bo on sam ani głosu, ani słuchu nie miał, tak jakby już nie było dla niego miejsca na ziemi..." I był to ostatni krzyk Myśli wewnątrz hodży, który w marzeniach znalazł sobie schronienie, i który, właśnie z powodu schronienia się w marzeniach, nie miał już miejsca na ziemi. ...stracił przytomność i legł w bezruchu otulony w całun". 

Śmierć idzie po hodżę przez kilka następnych stron. W miarę upływu zdań, gdy serce bije mu coraz wolniej, jego własne marzenia okrutnie i nieugięcie opierają się wojnie, za co hodża płaci cenę życia. 

"Jedynie we śnie można zobaczyć i doświadczyć takich rzeczy. ...własne serce zdławiło mu oddech, co już wcześniej przydarzało mu się we śnie. Jednakże tego snu nie może zakończyć żadne kojące przebudzenie". 

Właśnie to zdanie, mówiące o nieistnieniu kojącego przebudzenia, kończy Most na Drinie. Spośród książek Andricia ta jest najbardziej polityczna. Tajemnicza i niematerialna, podaje prawdziwą historię Jugosłowian. Książka zaczyna się przybyciem Turków na Bałkany, kończy się wyzwoleniem i utworzeniem Jugosławii, a pisana była podczas pierwszej z jugosłowiańskich katastrof, w okupowanym i bombardowanym Belgradzie, gdzie autor tkwił w ukryciu, otulony we własny całun. 

Na szczęście Andrić nie zginął od bomby, ale niewątpliwie czuł się jak umarły, i przytomnymi oczyma umarłego usiłował przysporzyć sobie jedynej satysfakcji: satysfakcji zrozumienia, jak do tego wszystkiego doszło. Jako człowiek, schronił się w świecie snów, jako twórca, bez wahania starał się wedrzeć w najmniejszy zakamarek rzeczywistości. Jego artystyczne ego osiąga kolosalne rozmiary: o historii Jugosławii pisze tak, jakby pisał swoją własną historię, biografię własnego geniuszu, która również zaczyna się przybyciem Turków i wzniesieniem owego słynnego mostu pomiędzy Wschodem i Zachodem. Ale choć jego książka kończy się zburzeniem mostu, on sam stawia własny Most na Drinie, tym razem niezniszczalny: żaden z nich nie może istnieć bez drugiego. To dość niefortunna idea Andricia i jako taka - będąca śledzeniem tajemniczych powiązań - należy do krytyki literackiej, która nas tu nie interesuje. Nam zależy na podkreśleniu, że w momencie pisania książki Andrić, próbując zgłębić swoje polityczne nastawienie do faktu utworzenia Jugosławii, zrównał jej powstanie z narodzinami swojej własnej tożsamości artystycznej. Prawdopodobnie właśnie to umożliwiło mu albo dotarcie do artystycznej prawdy o tym państwie i o tych ludziach, albo też odkrycie politycznej esencji sztuki. 

To połączenie obiektywnej i subiektywnej historii oznacza, że epicka narracja Andricia, obrana w celu ukrycia jego własnego ego, przekształca się w końcu w liryczny "portret artysty". W ostatniej części książki, gdzie jest mowa o zaangażowaniu i rozkładzie jego pokolenia, Andrić jest tak radykalny i tak wszechobecny, że odnieślibyśmy wrażenie, że książka jest niedopracowana, gdybyśmy zawczasu nie uświadomili sobie utożsamienia się pisarza z państwem. I tak, napięcie obecne w ostatnich fragmentach książki działa jak przyspieszacz historii przed wojną światową, a obecne w nich ból i desperacja - jak przygotowanie do żalu za grzechy, który wyniknie z politycznej klęski. 

"Były wcześniej i byłyby znów rozgwieżdżone noce na kapii i przebogate konstelacje i blask księżyca, ale nie było nigdy przedtem i święci pańscy wiedzą czy byliby jeszcze, tacy jak ci, młodzi ludzie, pełni takich uczuć i idei, którzy by tak rozprawiali, jak rozprawiali ci - całe noce na kapii. A było to pokolenie zbuntowanych aniołów, przeżywających ten moment, kiedy jeszcze wyposażonymi będąc w anielską moc i prawa anielskie, już doświadczali żarliwej dumy buntowników... Wszystko to, co ci inni ludzie, inne rasy - innych czasów i krajów, osiągnęli i wypracowali wysiłkiem całych pokoleń, trudząc się całe wieki, płącąc cenę życia, a też i cenę wyrzeczeń i ofiar większych i droższych niż samo życie, wszystko to leży oto przed nimi jako przypadkowa puścizna i niebezpieczny dar przeznaczenia". 

To właśnie jest bardzo istotne dla zrozumienia tych politycznych katastrof, które nastąpiły jedna po drugiej: "przypadkowe dziedzictwo i zdradliwy dar przeznaczenia." To opowieść o ludziach i narodach, które nie wytworzyły własnej historii, i które zawsze gdy podejmują działania - tylko dlatego, że nie doświadczały wolności - nie robią tego powodowani własną decyzją, ale decyzją narzuconą przez zewnętrzne, tajemne moce, lub - w najlepszym przypadku - przez niedorzeczne marzenia. I popełniają błędy i spalają się w ogniu darów przeznaczenia, co to nigdy nie są jednoznaczne. 

"Najszczodrzej obdarzeni spośród nich pogardzili wszystkim, czego powinni się byli nauczyć i niedocenili niczego z tego, co potrafili dokonać, ale jednocześnie chełpili się tym, czego nie wiedzieli, i gardłowali o tym, co znajdowało się poza ich zasięgiem". "...Jedyną rzeczą, którą szczególnie o tych młodych ludziach dało się powiedzieć było to, że długo nie było pokolenia, które tak jak oni śniłoby i rozprawiało tyle i tak odważnie o życiu, przyjemności i wolności, i które tak jak oni miałoby tego życia tak mało, cierpiało tak wiele, i w takiej liczbie doświadczało uwięzienia i ginęło, co to właśnie pokolenie miało jeszcze wycierpieć, i w takiej liczbie doświadczać uwięzienia i ginąć. Ale w owe letnie dni roku 1913 były to tylko śmiałe lecz niejasne przeczucia". 

Dziś chyba moglibyśmy powiedzieć, że wszystko zawierało się w tych właśnie przeczuciach. 

Jakie to uczucie przepełniało Alihodżę, gdy tkwił ukryty w swoim małym pokoiku? Strach to nie był, ale prawdopodobne jest, że była to konsekwencja strachu. Nie jakiegoś strachu przejściowego - przed przemocą czy wojną, ale stuletniego strachu, którego nikt już nie postrzega jako tego, który można by obnażyć jakimkolwiek rodzajem politycznej psychoanalizy, strachu będącego samą podwaliną osobistej i narodowej tożsamości. Andrić postrzega imperium (i tureckie i austriackie) jako przeszywająco mroczny kosmos rządzący się strachem jednej istoty przed drugą. 

Oto dlaczego nikt nie może nazwać Alihodży tchórzem. Na przestrzeni wielu wieków, w obliczu chaosu życia, tchórzostwo przekształciło się w mądrość. To tchórzostwo można rozumieć jako metafizyczną odwagę: niekończące się trwanie, niewzruszoną akceptację wszystkiego, co się zdarza. 

Andrić ma tę metafizyczną odwagę. To ona właśnie jest znana jako bośniacka mentalność, która jednak z Bośnią jako taką niewiele ma wspólnego: chodzi tu po prostu o tę płytką filozofię niewolnika, obecną zawsze i w każdym kraju. Została zdefiniowana przez stoików: można być szczęśliwym (radosnym, jak Alihodża), nawet cierpiąc męki: bo własny wewnętrzny stan nie podlega żadnym wpływom obiektywnego świata, bo można śnić we własnym małym pokoiku. Epiktet poszedł w analizie tego rodzaju wrażliwości najdalej. Stanowi ona postawę ludzi, którzy utracili ten świat, i którzy - kiedy zdarza się iż zyskują wolność jako "przypadkowa puścizna i niebezpieczny dar przeznaczenia"- nie wiedzą co z nią robić, popełniają błędy, drepczą w miejscu dopóki nie zwiążą się z czymś na powrót i dopiero wtedy się uspokajają. 

Istotę niewolniczego świata stanowi strach, ale głównie nie ten indywidualny (chociaż ten także), lecz ten stanowiący kosmiczne prawo, podstawę zewnętrznego świata, w którym nie istnieje ani stabilizacja, ani życie. To dlatego milczenie jest złotem, a święty spokój - radością. Strach ucieleśniany przez czarnego Araba, i terroryzm na "małym człowieku" ucieleśniany przez bliźnięta Ilinki, stanowią budulec mostu na Drinie. Stąd wziął się ten straszliwy osąd wypowiedziany przez piękną, młodą kobietę, gdy przylgnąwszy do okna, dotykając piersiami szyby, wpatrywała się w czerń nocy (co przeraża w tym osądzie to fakt, że wydaje go istota błogosławiona przez naturę): to jest świat "w którym istnieją jedynie dwie drogi wyjścia - śmierć lub hańba." Wydaje mi się, że większą konsekwencję zachowa się mówiąc, że "śmierć w pohańbieniu to w tym świecie jedyna z dróg wyjścia". 

Przeklęte podwórze (Prokleta avlija) stanowi metaforę wszechświata opartego na strachu; Przydrożne znaki (Znakovi pored puta) to znów opis niezliczonych typów strachu; Most na Drinie to powieść dotycząca politycznych skutków strachu. Lub ściślej: jest to powieść o zderzeniu polityki i strachu. Polityki jako wolności i działania, jak rozumieli to Grecy: wolność jest działaniem, zakładającym równość. 

Z tego zderzenia strach zawsze wychodzi zwycięsko. Ale zwycięstwo to ma i inne znaczenie: człowiek zawsze przegrywa. Sam Andrić nosi w sobie dwie natury: jest uwikłany we wschodni strach, zawsze i wszędzie zakłada, że jakikolwiek lekkomyślne działanie na rzecz wolności, każde naruszenie dogmatu strachu, prowadzi do katastrofy, ale jednocześnie pogardza takim uczuciem i całą tego typu filozofią, pogardza tym całą mocą swego talentu, czuje się w tym skrępowany, wręcz w tym uwięziony. Dwuznaczność ta nie jest pusta: dzięki niej potrafimy wyjaśnić obsesję Andricia na punkcie mostów. Łączenie światów, przerzucanie mostów przez czarną albo zieloną Drinę, linię oddzielającą Wschód od Zachodu, jest w gruncie rzeczy przerzucaniem mostów przez przepaść połowiącą duszę. 

Wschód i Zachód to symbole strachu i wolności. Ale Wschód i Zachód nie są tu rozumiane ani jako geograficzne, ani cywilizacyjne pojęcia. 

"Wiedeńska dobroduszność i turecka uprzejmość łączą się i mieszają jak wody dwóch rzek". Twarz feldfebla ma turecki wyraz: "ślepa, głucha, sztywna", tutaj "dyskrecję dawno już obrócono w bezduszność, a obowiązek w tchórzostwo. Czysta kartka białego papieru zda się mieć rozumniejszy wyraz w porównaniu z głuchą czujnością takiej twarzy". 

Wolność Zachodu ostro kontrastuje z powszechnym strachem, identycznie jak prawo sztuki zestawione z prawem życia: wolność jest "zachodnia", gdyż wyzwanie zachodniej sztuki jest destrukcyjnie, bezmyślnie odważne. Andrić niesie w sobie tę odwagę jak artystyczny dar, swój dług wobec Zachodu, odcinający się wyraźnie na tle całości "wschodniego" jestestwa. Pomiędzy tymi dwoma światami zionie czarna smuga, w której i z powodu której się umiera, smuga, którą i Mehmed Pasza i Andrić i wszyscy jego bohaterowie usiłują przezwyciężyć wzniesieniem mostu. 

Andrić głęboko czuje jedynie muzułmański świat, sam jest "Muzułmaninem". I dlatego właśnie nienawidzi go i gardzi nim, światem będącym cząstką jego samego. Sztuka Andricia stoi w ostrej opozycji do niego samego. Ujmując to w sensie politycznym, rzec można: w tym właśnie miejscu w duszy Andricia niewolnik staje wobec wolnego człowieka, niewolnik jako rzeczywistość, wolny człowiek jako walka. 

Spróbuję wyrazić to jeszcze inaczej: "Wschód" jest rzeczywistością, samym życiem, "Zachód" - ludzką pasją i odwagą i sztuką jako przysposobionym (prawdziwym?) życiem, dziełem tej pasji. "Wschód" to łagodzenie strachu mądrością, "Zachód" to bunt sztuki przeciwko strachowi. Człowiek, który najgłębiej identyfikował się ze Sztuką mógł wyrazić to tylko w następujących słowach: "Życie jest zbrojną wyprawą, zwycięstwem ludzkiej pasji nad dyktaturą tchórzostwa". W ten sposób sztuka posłużyła się Joycem. Sztuka Andricia postępuje tym śladem, lecz sam Andrić ze strachu nie powtórzyłby tego. Stąd właśnie sen o moście. "Bo to nie ludzkie pragnienie porządkuje sprawy tego świata i nimi rządzi... Wiekuiste dzieła na tym świecie spełnia wola niebios... Uczynki wyrastające z pragnień, ludzkich pragnień, są albo niedokończone, albo nietrwałe; w każdym razie - nie są dobre." Taki jest Wschód; w tym miejscu warto przeczytać cytat z Joyce'a raz jeszcze. 

Strach, stanowiący istotę świata Andricia, stanowiący istotę przeznaczenia zniewolonych bałkańskich narodów, czyni z Andricia współczesnego pisarza europejskiego: jego strach przypomina współczesne niepokoje. Ta sparaliżowana Bośnia, ci owładnięci paniką ludzie wpadający w straszliwe pułapki czegokolwiek by nie postanowili, przedsięwzięli czy spróbowali, przypominają cywilizację w fazie niepokojów. Naturalnie, powyższe porównanie jest powierzchowne, uczucia, z którymi tu i tam mamy do czynienia, są odmienne: niepokój jest wynikiem wyczerpania, uspokojenia nerwów, zbyt intensywnych lub zbyt długotrwałych przeżyć w warunkach wolności, podczas gdy strach jest wszelkich przeżyć preludium, jest uczuciem czającym się u ich zarania. U kresu te światy - ze śmiercią jako zakończeniem i śmiercią jako początkiem końca - wydają się spotykać. W historii, a także w duszy Andricia, światy te są wiecznie sobie obce. 

To jest ta czarna smuga, która przepoławia pierś Mehmedpaszy Sokolovicia, i nad którą on próbuje wznieść most. Czarna smuga pomiędzy "Wschodem" a "Zachodem", czarna smuga, nad którą również i historia Jugosławii żadnego mostu wznieść nie zdołała. "Straszliwy, ostry ból, co od czasu do czasu przecina pierś na poły". Mehmedpasza umierał od tego "czarnego ostrza" rozdzierającej jego pierś. Aby ponad wszelką wątpliwość wykazać daremność wysiłków zmierzających do zbudowania mostu między tymi dwoma światami, Andrić zeszpecił go jeszcze po śmierci: jego ciało przekształciło się w ciało "podstarzałego, zatłuczonego chłopa z Sokolovici". Sam Andrić w momencie śmierci doświadczył podobnej transformacji, będącej swoistą dokonaną na nim zemstą za jego wysiłki w stawianiu mostów. 

W jednej z najczarniejszych wizji, którą być może zrozumieć zdoła jedynie współczesne pokolenie, Andrić widzi tę smugę jako samodzielne realne zjawisko, tak jakby zniknęły krawędzie urwisk, a jedyną rzeczą, która pozostała, była sama otchłań. "Wielki, kamienny most, przeznaczony z mocy wizji oraz dobrawoli Wezyra z Sokolovici do łączenia, jak jedno z ogniw w łańcuchu Imperium, dwóch części jego terytorium, i "dla chwały bożej" do usprawnienia przeprawy z Zachodu na Wschód i z powrotem, teraz został odcięty z obu stron - wschodniej i zachodniej i pozostawiony sam sobie... własna mostu, przypisana mu funkcja zdradziła go i opuściła".Metafora mostu w dziele Andricia jest niejasna. Niejasność ta bierze się z konfliktu pomiędzy osobowością Andricia, a jego sztuką. Jako łącznik pomiędzy dwoma światami i próba ustalenia powiązań i zaleczenia pękniętego serca, metafora jest właściwa; zawodzi natomiast jako symbol uduchowienia, sztuki, piękna i sublimacji nieludzkiego świata. Most został ufundowany. Nigdy nie będzie on wielkim dziełem ludzkich rąk, gdyż wyrasta z błahych i nieczystych pobudek. Dar fundatora jest w istocie zupełnym zaprzeczeniem dzieła sztuki. Możliwość ufundowania czegokolwiek zakłada posiadanie potęgi lub pieniędzy, a nie duchowej wielkości. Taki dar wyrasta z parweniuszowskiego pragnienia przekupienia czasu, pokonania siłą jego ulotności, pokonania go wysiłkiem innych. Dzieła "ufundowane" na żywotach innych ludzi, którzy po prostu nie mieli władzy lub byli biedni, mogą być postrzegane jedynie jako drugie oblicze artystycznego doświadczenia, niezależnie od tego, że wynik być może jest monumentalny albo stanowi "naturalne piękno". Sztuka gardzi takimi dziełami. Powieść Most na Drinie przyczyni się do upadku takiego mostu. A kiedy Andrić wygłasza następujące stwierdzenie: "Wszystko było możliwe, oprócz jednej rzeczy: nie było możliwe, aby wielcy i mądrzy ludzie o wzniosłych duszach, którzy stawiać będą wieczne budowle na chwałę bożą... zniknęli wszędzie i na zawsze z powierzchni ziemi...", to wygłasza on stwierdzenie niedobre, gdyż łączy ono w sobie wielkość i mądrość z "fundowaniem", innymi słowy, z materialistycznym przedsięwzięciem biorącym początek w pożałowania godnej próżności. 

Wyjaśnienia tego mylnego osądu należy upatrywać w braku kryteriów wolności i wyjątkowości jakie należałoby przyłożyć do wartości ludzkich dzieł. Ufundowane dary, o jakich była mowa, są typowym, jedynym wręcz wytworem wielkich tyranii. Nasza planeta jest pełna tego typu "monumentów dla potomności", świadczących o bezrozumnym przekonaniu rządzących o tym, że przyszłe pokolenia żyć będą w cieniu ich wielkości, w zgodzie z ich prawami i pod pręgierzem tych samych potrzeb. Tego typu budowlom brakuje ducha i nie czuje się w nich - jak się to dzieje w przypadku wielkich dzieł sztuki - spiętrzenia doświadczeń naszych braci z wcześniejszych epok. Nawet najmniejsze z dzieł sztuki nie posiada tak spróchniałych korzeni, gdyż dzieło sztuki nie może zostać zbudowane na strachu przed czarnym Arabem czy na terroryzmie bliźniaków Ilinki. Andrić poddaje ten dar osądowi, podziwia go, ale nie swym artystycznym instyktem, ale szeroko otwartymi oczyma drobiny zagubionej w wielkim imperium. 

Być może jedynie to pokolenie, w obecnych czasach, potrafi odczuć przerażający realizm artystycznej prawdy Andricia dotyczącej historii niewolnictwa na Bałkanach. Kiedy mówimy o "politycznym odczytywaniu", mamy na myśli własne zainteresowanie chwilą, w której bohaterowie Andricia opuszczają zacisze prywatnego życia, odkładają własne marzenia, i wychodzą na arenę publiczną, by działać pośród innych. Ich życie wewnętrzne jest wyjątkowo bogate, intensywne, złożone z wielu niespełnionych pragnień, gwałtownych pasji, które dochodzą do głosu w najmniej oczekiwanych momentach, z poczucia fatalizmu, transcendencji itd.

Takiemu życiu, w najlepszym przypadku, sens nadają praca, cierpliwe gromadzenie rzeczy, uczciwość... Głównym bohaterem zostaje "gazda", człowiek majętny, mistrz, człowiek sukcesu. Główną wartością - oszczędność. Gdy ta osiągnie swój szczyt, życie całkowicie poddaje się zestawowi skodyfikowanych norm, wtedy każde zdanie w nawet najzwyklejszej rozmowie to przysłowie, tak jakby nie była to rozmowa, a recytacja. Stąd właśnie w najlepszych ludziach tego świata, w mistrzach, na zakończenie Mostu na Drinie, w czasie wojny - rodzi się przekonanie, że świat wyrwał się z posad, że Bóg przestał być obliczalny, że oto nadszedł dzień sądu ostatecznego. 

Wszystkie postacie powieści - wszystkie bez wyjątku - zdają się być zagubione i rzucają się w objęcia katastrofy w momencie przekroczenia, przez własną beztroskę lub cudzą wolę, ustalonych norm. Arena publiczna, kosmos działania, w którym pojawiają się i są wdrażane w życie nowe rozwiązania, jest po prostu synonimem piekła. Wolność, jak sąd Boży, oszałamia ludzi. Każde zachwianie uwagi i okazanie strachu, będącego najwyższym panem, znajduje zakończenie nie tylko w nieszczęściu, ale i w grotesce. 

Bunty i wojny wydają się być wielkimi powodziami, dziełem nieobliczalnych żywiołów, a nigdy wynikiem ludzkiego działania. Ludzie znają pragnienia i marzenia, lecz nie znają wymagań. Bunty nie są wywoływane przez ludzi, pojawiają się zawsze same z siebie. Chaotyczne, niepojęte, niepotrzebne i nieuchronne. Dlatego właśnie "cisza (...) jest jak modlitwa", a milczenie jest złotem. To właśnie są zarówno warunki rozwoju niezwykłego i bogatego życia wewnętrznego, jak i zasady istnienia apolitycznego społeczeństwa i apolitycznej jednostki. Polityka to przemowy, dysputy, spory i działanie; tam, gdzie się zaczyna samotność, polityka się kończy. 

Nawet blokhauz mostu, będący symbolem przemocy, udekorowany głowami niewinnych ludzi, nie przez ludzi zostaje zburzony; nie jest też tak, że rozebrano go, gdy minęło niebezpieczeństwo: fortyfikację po prostu trawi pożar, spowodowany przez topiącą się świecę. 

Jedynym sposobem na urządzenie sobie świata i pokonanie przeciwności losu jest zapomnienie. Nie oznacza to, że ludziom nie zdarza się wyrównywać rachunków i buntować, oznacza to po prostu, że mogą oni nigdy nie zdobyć żadnego politycznego doświadczenia. Ale jakie dobre skutki może to przynieść? Każde działanie staje się niepomyślne i przeklęte już w samym zarodku. Ludzkie doświadczenia i mądrość redukują się do "zapominania", to znaczy do doprowadzonej do perfekcji pokorze znoszenia kar i niepowodzeń. Wszelka polityka jest "zbiorem kolejnych iluzji" (niebezpiecznych iluzji), nigdy nie obnaża ani nie zawłaszcza rzeczywistości (jedynie w samej sztuce Andricia). "... Cisza, wyczuwalna i rzeczywista, całym ciężarem swojego istnienia zaprzecza tym wszystkim iluzjom, jak niebosiężny mur w ciemności..." Ciemność, mur w ciemności, wcielona cisza - podczas gdy mowa i działanie to niebezpieczne iluzje. 

"Jak Bóg nie dopuści, to wszystko na próżno". Czy tak jest w istocie? Wystarczy porównać to z doświadczeniem wolnego człowieka, z którego wynika, że przeznaczenie to po prostu siła charakteru. Wszyscy, którzy ważą się buntować, którzy ulegają iluzji wolności i polityki - giną, w okrutny a zarazem groteskowy sposób. 

Pavle mówi: "No i mamy politykę", jakby jakieś przekleństwo zawisło nad jego głową. Pavle "strawił przeszło połowę swego ludzkiego życia pracując, oszczędzając, dążąc i organizując, starał się jak karna mrówka nie wyrywać za bardzo do przodu, nie wchodził nikomu w drogę, patrzył prosto przed siebie i po cichu robił swoje. I do czego go to wszystko doprowadziło: siedział oto pomiędzy dwoma mundurowymi jak najgorszy złodziej, czekając na bombę albo jeszcze inny diabelski wynalazek mający zniszczyć ten most, za co go uduszą albo zastrzelą." "Tak to już jest, rzekł do siebie Pavle... wszędzie słychać to samo, wszyscy cię zachęcają to pracy i oszczędności, tak samo kościół, tak samo władza, tak samo ci podpowiada własny rozum. Więc słuchasz i przez życie idziesz ostrożnie, żyjesz uczciwie, to znaczy nie żyjesz raczej, a pracujesz, oszczędzasz i martwisz się... Aż tu nagle cała zabawa się psuje i wszystko wywraca się do góry nogami". A przecież wszystko było jak należy: był do granic posłuszny poddany, który nic nie mówił, oszczędzał, gromadził dobra, poruszał się ostrożnie, słuchał, były nie różniące się od siebie: i kościół i władza (choć sztuka już nie) i własny zdrowy rozum, które rzecz jasna nie potrafiły nic wyjaśnić gdy przyszły zmiany. No i mamy politykę. Ale gdzieś z podświadomości, być może podświadomości Andricia, dochodzi cichutkie "ty właściwie nie żyjesz". Może wszystko to, co się robiło, to, jak się robiło... może to nie jest ludzkie życie? Pavle "pracował, ciułał, zabiegał, nie wchodząc nikomu w drogę", ale takie życie doprowadziło go do miejsca, w którym "siedział oto pośród dwóch żołnierzy jak ostatni zbój". A może właśnie nieuchronnie i w pełni zasłużenie takie życie wiedzie człowieka do takiego końca? Gdzie już nie Wschód mamy, ale przeklętą, po stokroć przeklętą zachodnią poezję. 

Przed rozsądnym sklepikarzem, którego wzięli jako zakładnika za most (!), stoi kamienny kształt, jak tajemnica przeznaczenia, jak senna zmora (z tego samego snu co sen Alihodży), ale zmora snu, z którego nie ma przebudzenia. 

"No i mamy politykę", a skoro tak, to wszyscy zaczęli śnić, wszystkich i o każdej porze męczą senne zmory i sny, i pot płynie po nich strumieniami. "Ale to nie tylko Pavle pocił się potężnie i zatracał się we śnie, z którego nie ma przebudzenia..." 

Scena klęski: Pavle siedzi nie opodal mostu, biją na nim dziesiąte poty, jest zupełnie niewinny, wzięli go jako zakładnika za jakąś zupełnie nieważną budowlę i nawet przez przez myśl mu nie przejdzie żeby uciekać. A przecież siedzi nad rzeką i jest lato! Bo przecież byłby to bunt, przekroczenie zasad, bo to byłaby polityka. "...nie dopuszczać się obrazy władz, nie robić niczego, za co człowiek musiałby się przed ludźmi wstydzić..." 

Z punktu widzenia "polityki", Pavle jest za most i inne odległe sprawy odpowiedzialny z tego tylko względu, że nie miał, ani nie chciał mieć z nimi nic wspólnego, że "całe życie zabiegał tylko o swoje interesy i swój dom". "Polityka" przywiodła go na miejsce straceń, a kara polega częściowo na tym, że nigdy nie będzie on w stanie pojąć swojej winy. "Polityka" uwielbiała przychodzić po takich właśnie ludzi, oszałamiać ich, okrutnie i bez przyczyny, jak grom z jasnego nieba. Na polityczną historię Jugosławii składają się gromy właśnie tego typu. 

Powróćmy raz jeszcze do Pavle, siedzącego nie opodal mostu, odchodzącego w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa od zmysłów, dręczonego zmorą i spływającego potem. Ta senna zmora i ten pot wzięły się ze zduszonych i skrywanych pragnień, ze wszystkiego, co nigdy nie odważyło się w żadnych warunkach ujrzeć światła dziennego, w imię świętości władzy, porządku, milczenia. A co dzieje się gdy tak dalece zdominowany niewolnik mimo wszystko odważy się wierzgnąć? Zacznie wtedy wierzgać jak w jakimś szale, wybuchnie, wpadnie w samobójczy amok, którego nie poskromi nic prócz kaftanu bezpieczeństwa. Takie zachowanie stanowi namiastkę działań politycznych, w których - bywa - pogrążają się społeczności, którym nie udaje się "osadnictwo w krainie wolności". Tę namiastkę zaobserwować możemy w jej idealnym przejawie w dzisiejszej Jugosławii. 

Lotika przeżywa załamanie nerwowe. W jednej chwili, gdy polityka zadała jeden zaledwie cios, i ona i cała jej rodzina przekształciła się w żydowskich żebraków, "od wieków wędrujących po świecie", "starych i słabych, kalekich, otyłych, krzywonogich i nienawykłych do chodzenia", jednym słowem, po prostu: nieprzystosowanych do życia w normalnym świecie. 

Alihodża, którego jedynym grzechem jest to, że czasami zbyt dużo gada - w dodatku sensownie, zostaje uderzony bez powodu przez przechodzącego sierżanta. Nikt w tej książce nie doznał większego upokorzenia, niż ten głos rozsądku mający śmiałość podejmować próby wpływania na bieg zdarzeń. Innego razu pewien fanatyk i głupiec - narzędzie polityki rozumianej jako boży kaprys - przybija go za ucho do mostu, bo okazało się, że ten miał rację w politycznym sporze. Mimo że przybity gwoździem, Alihodża nie przestaje przedstawiać racji na poparcie własnych poglądów - w ten sposób Andrić kpi z tych wszystkich, którzy dopuszczają się grzechu zabierania głosu w momencie, gdy istniejąca sytuacja nieuchronnie pociąga za sobą kompletną zagładę. 

Wszystko na tym świecie jest narzucone z góry, niesprawiedliwe i nietrwałe, bo widziane z perpektywy niewolnika, który na początku zdarzeń, gdy zapadają decyzje, nie bierze w nich udziału, i u którego rozwinął się odruch niezadawania żadnych pytań i niezastanawiania się nad przyczynami zdarzeń oraz nad tym, jak można by na te zdarzenia wpłynąć. Więc gdy wybucha bunt nie są one wcale wynikiem odmowy akceptacji danej rzeczywistości, ale po prostu "dzieją się", spadają jak grom z jasnego nieba, a są ludzkie tylko w takim stopniu, w jakim związane są z załamaniem nerwowym... "Zrządzenie losu" - pisze Andrić przedstawiając opis pierwszych dwóch egzekucji wykonanych w blokhauzie. Starzec oraz Mile zginęli od uderzenia dalekim echem wywołanym głównymi gromami buntu, jak od błyskawicy, na którą nawet nie zdążyli zwrócić uwagi. Stracili głowy jakby porwał im je wiatr, co nie wywołało żadnej reakcji ani w nich samych, ani w tych, co patrzyli. "No i mamy politykę", "Bóg tak chciał". I tak jakby tego bezsensu było jeszcze mało, Andrić zakończył tę opowieść stwierdzeniem, że te pierwsze dwie ofiary pozostaną w ludzkiej pamięci na dłużej, niż wiele następnych ofiar, które padły po nich. Zarówno samo zdarzenie, jak i pamięć o nim są absurdalne, nic z ludzkiego doświadczenia po nim w ludziach nie pozostanie, nie ma tu mowy ani o wyborze, ani o kryteriach, ani o osądzie. Tacy ludzie nie mają władzy nawet nad własnym rozumem. 

Także wszystkich tych, którzy z uwagi na dary natury w jakimkolwiek sensie wyrastają ponad tłum, spotyka ten sam straszliwy los. Oto wyraźnie tutaj widać sunącą Potęgę, która skraca wszystko, co za długie i pochłania wszystko, co znajdzie się na jej drodze. I ponownie jedyną mądrością jest milczenie, a święty spokój jedynym przyjemnym stanem. Nawet erotyka u Andricia jest jak miód: gęsta, ciężka i cicha, jak gdyby nie wierząca w to, że tego typu chwilowe szczęście nie może ujść kary (i z zasady nie uchodzi bezkarnie). 

Niezwykli, utalentowani i piękni kuszą nieszczęście, zostali "przez naturę wzniesieni na niebezpieczne szczyty". "Postacie, o których się śpiewa i mówi, są szybko zabierane przez falę ich własnego, odrębnego przeznaczenia" (trzeba być świadomym pogardy zawartej w tym "własnym, odrębnym przeznaczeniu"). 

Z uwagi na brak wolnego człowieka, swobodnego gestu, z uwagi na brak choćby jednej osoby, która wzniosłaby się bezkarnie na poziom przemowy, pieśni lub czynu, we wszystkich tych wiekach, które Andrić wziął pod uwagę, nie odnalazł on ani jednego wydarzenia, które podniosłoby ludzką odwagę do rangi godności. Są za to dwie tragedie - jakby dwukrotny wielki krzyk - będące jak szczeliny, dzięki którym na ten tonący w absolutnej ciemności uporczywy pochód od ściany do ściany pada trochę światła. Chodzi o Radisawa na stosie oraz guślarza. 

Bunt Radisawa również w najwyższym stopniu pogrążył się w ciemnościach i uległ zniekształceniu. Radisaw także buntował się ze złych powodów, a w gruncie rzeczy bez powodu, nie zdając sobie sprawy z tego, czym jest most, bo tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy z niczego. Niejasny, odległy, odmalowany jakby wbrew woli, w najwyższym stopniu skrywający szczegóły i zmieniający ich znaczenie jest obraz Radisawa przedstawiony przez Andricia, który podaje, że Radisaw pochodził ze wsi, która zupełnie niedawno została nawrócona na islam (innymi słowy, bunt w tych warunkach mógł być rzeczywisty, polityczny i poważny) oraz że Radisaw odznaczał się dziwnym kołyszącym chodem (to znaczy, istniało coś niezwykłego, nietypowego, nieposłusznego, niejednostajnego, wyzwolonego w jego charakterze). Ten fizyczny symptom wolności został przez Andricia poddany okrutnej ironii: gdy Radisawowi wyrwano paznokcie u nóg, ten poszedł jakby w tanecznym pląsie, ale tym razem z powodu doznanych ran, choć obserwujący to wszystko ludzie myśleli, że to tylko jego znany sposób chodzenia. Ten opis świadczy o wielkiej, a jednocześnie straszliwej wyobraźni. Andrić zadał Radisawowi taki ból, na jaki się tylko mógł zdobyć. Tuż za Radisawem, w "tanecznych" podskokach, poszedł Plewljak, który go pojmał. Każda dezercja z imperium strachu prowadzi do śmierci lub szaleństwa. Przejęty strachem do granic wytrzymałości, Plewljak nareszcie nie wytrzymał: zwariował, zaczął tańczyć, był komicznym symbolem wolnego człowieka, i w kółko powtarzał, jak ktoś, kto nigdy wcześniej nie był w stanie albo nie śmiał zrobić czegoś takiego: "I ja też potrafię, I ja też potrafię, ja mogę wszystko..." 

Należy zwrócić uwagę na fakt, jak bardzo ten taniec szaleńca przypomina zamierzone, ułożone i harmonijne kroki prawdziwego tańca. Jest to zależność obserwowana także pomiędzy wolnością społeczeństwa politycznego i wolnością przyjętą przez tłum "jako przypadkowy i niebezpieczny dar". Jedynie szaleniec pomyśli, że to jest nareszcie ta wolność zdobyta, podczas gdy człowiek wolny zadrży na taki widok, widząc jakby siebie w krzywym zwierciadle. 

Radisaw, już na stosie, przemawia w proteście przeciwko Andriciowi, który nazywa słowa Radisawa ujadaniem, i przeciwko całemu światu ciszy i świętego spokoju. "Turcy, Turcy... Turcy na moście... Niech zdechną jak psy... zginą jak psy". 

I Radisaw sam ginie jak pies - nie ma wątpliwości, na stosie, wysoko na dachu budynku, sprawnie rozpłatany, naciągnięty i wbity na pal, wcześniej torturowany, z połamanymi kośćmi, wyszydzony i zniekształcony. Poniżej niego tkwił nieskończony świat przestraszonych, zniewolonych istot - i panów, i niewolników. "Tamtej nocy wszystkie żywe stworzenia żyjące w mieście i w pobliżu mostu poszły spać przejęte grozą". Z tego strachu wszystkie lampki oliwne płonęły wtulone w kąciki izb. Ktoś modlił się do Boga, nie było słychać żadnych innych słów ani dźwięków. "Cicho, skarbie! Cicho, posłuchaj mamy i uważaj, póki jeszcze żyjesz... "To wszystko są oznaki strachu zagnieżdżającego się na dobre wśród ludzi, którzy pozostaną z nim całe stulecia. Robotnicy zaczęli się coś namawiać, pomyślisz, że knują spisek. Nie, Radisawa obwołano świętym, trzeba zebrać pieniądze na okup za jego ciało! 

Oto jedno ze zdań Andricia (wiele znajdzie się banalnych, ale nie to), które wydaje się wyrażać historyczne przeznaczenie Bałkanów: "wierzono tu we wszystko i o wszystkim szeptano, ale nie było niczego silniejszego od strachu". Rzeczywiście wierzono i szeptano, tyle tylko, że nic nie czyniono i nie podnoszono głosu. Wiara i szepty w samotności i ciszy są modlitwą, a czyny i donośny głos wśród ludzi - działaniem. Tak wygląda życie tu na dole w tłumie, ale na stosie w górze zdarzył się cud. "Martwy wyprostował się, jakby idąc na czele gromady... Nagi do pasa, ze związanymi rękoma i nogami, z głową dociągniętą do pala, nie przypominał już w żadnej mierze ludzkiego ciała, które najpierw rozwija się, potem kurczy, ale wyglądał raczej jak wyniesiony na wysokość, trwały i niezniszczalny posąg, co już na zawsze tam pozostanie". 

Po drugiej stronie życia (nie istnieje żaden most, to znaczy, nie może istnieć żaden most pomiędzy odwagą i strachem), taki wyprostowany, z głową odrzuconą do tyłu, Radisaw tryumfuje. Pomimo tortur, pomimo bezsensu własnego buntu przeciwko zbożnemu darowi Sokolovicia, pomimo sprzeciwu Andricia, taki wyprostowany, z głową odrzuconą do tyłu, Radisaw urasta do poziomu niezniszczalnego posągu. Te zwłoki to jedyny, w całej przez Andricia tak surowo ocenionej historii, człowiek, który wyprostował plecy. Zaczęła się czarna noc. "Tamtej nocy spadł gęsty, cichy, niezakłócony wiatrem deszcz, a rano mlecznobiała mgła wypełniła rzeczną dolinę ..." 

Wyrok Abidagi brzmiał: "Ścierwo rzucić psom". Następna scena przeczy i samemu Andriciowi, i jego całej powieści o niewolnictwie. Zawiera bowiem pewnego rodzaju uboczną prawdę, narzuconą Andriciowi. Pewnej nocy zdawało się kobietom, że widzą światło na Butkovym stijene, gdzie pochowano Radisawa. Dość to banalne, stanowi część "wiary w bożą pomoc", z którą na co dzień żyją ludzie, którym odebrano ich prawa. Ale na zakończenie książki, po tym jak Andrić już na wszystkich dokonuje egzekucji, na zasiedziałych panach - zarówno Turkach, jak i Austriakach, na swoim "łatwym" pokoleniu i na sobie samym, właśnie tu, na samym końcu zasłonę nocy, deszcz i mgłę, która po egzekucji spowiła wszystko, rozdziera słońce Apolla, i oto, patrzcie, oświetla ten właśnie stos skał! i tylko ten stos. No i mamy "politykę", jako po prostu złą pogodę, dotykającą wszystkich bez wyjątku, zmiatającą wszystko co znajdzie się na jej drodze i oświetlajacą grób Radisawa. 

Jest mało prawdopodobne, by Andrić zawarł tę scenę w swojej książce rozmyślnie. Przeczyłby w ten sposób całemu swemu jestestwu. Należy to złożyć raczej na karb logiki samej Sztuki, tej tajemnej nici łączącej go z wolnością i buntem, przebiegającej gdzieś przez jego duszę. 

Drugą dumnie wyprostowana postacią jest gęślarz. Jest Czarnogórcem. W Bośni gęślarzy było równie wielu, co i w Czarnogórze, ale ten jest Czarnogórcem, bo jedyną hardą postawą jaką może przybrać gęślarz jest postawa wolnego człowieka. Stanowi on dług Andricia wobec poezji, to znaczy wobec Njegoša2. "Wszyscy tak patrzyli na tego Czarnogórca, jakby go widzieli po raz pierwszy... on pochylił się nad swoim instrumentem... I gdy wykonywał te swoje niepozorne ruchy, zatopiony w sobie i uspokojony jakby sam był na tym świecie, oni wpatrywali się w niego bez drgnienia powieki... Napięcie rosło. Czarnogórzec nastroił instrument i zaczął swoje murmurando. Wszystko brzmiało jak trzeba i zapowiadało niezwykłą opowieść... I nagle Czarnogórzec odrzucił głowę do tyłu - dumnie i wściekle, jego jabłko Adama odznaczało się wyraźnie na chudej szyi, a profil odcinał się ostro w smudze światła..." Oto portret wolnego człowieka, wolnego wewnętrznie i opanowanego, tego który wie, co i jak chce czynić i nie boi się wznieść głowy wysoko w górę, ponad otaczający tłum. Oto świat sztuki, to jest: poezji, w którym artysta wyraża się w najwyższym stopniu, i w którym nie umiałby pozostać w ukryciu; świat, w którym pasja wchodzi w wyraźny konflikt z tchórzostwem, i który to świat Andrić z tego właśnie powodu odrzuca. Lecz mimo to, podziwiał go; lękał się i podziwiał go jednocześnie. 

W pewnym sensie - tylko jako bohaterskie rozważania na temat straszliwej prawdy o niewolniczej mentalności oraz o losie niewolnika - Most na Drinie jest w pełni udanym mostem pomiędzy grozą a podziwem dla wolnego człowieka. Takim mostem jest odwaga: przekraczając tę czarną wyrwę, sztuka kontempluje oraz wyraża rzeczywistość i historię. Andrić marzył o ciszy, a udało mu się wyrazić niewyrażalne. 

Za nic w świecie nie odważyłby się Andrić podążyć mostem, który wzniosła jego "zachodnia" sztuka pomiędzy sobą samą a jego "wschodnią" duszą, tak samo jak i nasze społeczeństwo nie jest w stanie nań wstąpić. Ale most istnieje tutaj, niezaprzeczalny i bezpośredni, i jak wszystkie prawdy wielkiej sztuki, "świeci jasny, czysty, nowy i niezmienny, doskonale piękny i mocny" poprzez noc bez końca. 

"Stone Soup. Literary Magazine" 
Przełożył Tomasz Wyszkowski

Krasnogruda nr 7, Sejny 1997, Pogranicze.

Przypisy: 
1. Wszystkie cytaty pochodzą z: Ivo Andrić: Most na Drinie. Przełożyła Halina Kalita. Wrocław 1995. 
2. Petar Petrović Njegoš (1813 - 1851) - serbski poeta i przywódca narodowy. Po pobycie w klasztorze i po śmierci swego wuja, władcy Czarnogóry, odziedziczył tron i został wyświęcony na boisku Czarnogóry w Petersburgu w 1833r. Tworzył poematy i epickie dramaty pod wpływem Dantego, Miltona, Hugo i Puszkina, a przede wszystkim tradycji ludowej."Luča mikrokosmosa" (Promień mikrokosmosu, 1845), "Gorski vijenac" (Górski wieniec, 1847), "Lažni car Šćepan Mali" (Kłamliwy car Szczepan Mały, 1851)