Krzysztof Czyżewski, Powrót do Miejsca: Zamiast posłowia. Warto zapytać o kulturę.

Krzysztof Czyżewski, Powrót do Miejsca: Zamiast posłowia. Warto zapytać o kulturę.

Trza stawiać dom nowy, na własnym gruncie, 
na górze, trwały, niezależny, własnymi rękami.
 
Ignacy Solarz 

Bliskie jest mi takie rozumienie małej ojczyzny, które przyjmuje, że nie jest ona tylko nam dana i dziedziczona, ale że trzeba ją sobie wywalczyć, na nowo zbudować, wypracować wysiłkiem intelektualnym, uformować. Stanisław Vincenz pisał, że "małej ojczyzny nie daje ani miejsce urodzenia, ani dłuższe dzieciństwo". Podkreślał natomiast istotność "intelektualnego wyobrażenia bliższej ojczyzny", która jest dla niego autentycznym dziełem sztuki, bowiem nie jest kompilacją ani "śmietniskiem wpływów" i najwięcej zawdzięcza "własnej sile, potędze swego swoistego kształtu, zarówno obronie, jak i asymilacji, mówieniu tak i mówieniu nie".

Dlatego dobrze się czuję w przestrzeni prowincji, która odnosi nas do obszaru do zagospodarowania i oczekuje pionierów bardziej niż stróżów tego, co było; a może istotniejsze nawet jest to, że pomiędzy jednymi i drugimi nie czyni istotnego rozdziału. 

Bliskie Vincenzowskiej refleksji o małej ojczyźnie jest nowoczesne rozumienie dziedzictwa kulturowego, które różni się istotnie od tego obowiązującego jeszcze w latach siedemdziesiątych. Dobrze to ukazuje przełom, jaki dokonał się w interpretacji tego pojęcia w UNESCO. Jeszcze w 1972 r. w przyjętej Konwencji o Ochronie Światowego Dziedzictwa Kultury i Środowiska Naturalnego eksperci tej organizacji odnosili się jedynie do pomników, miejsc i dzieł odległej przeszłości oraz do badania i konserwowania starożytnych pamiątek. 17 października 2003 r. UNESCO przyjęło Konwencję o Ochronie Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego, z której fragment definiujący dziedzictwo warto przytoczyć: "wszelkie praktyki, przejawy, wytwory, jak również świadomość i umiejętności, a taże instrumenty, przedmioty, obiekty sztuki i przypisane im przestrzenie kulturowe – wszystko to, co społeczności, grupy, a także w niektórych przypadkach jednostki uznają za część swojego dziedzictwa kulturowego. To niematerialne dziedzictwo kulturowe, przekazywane z pokolenia na pokolenie, jest nieustannie odtwarzane przez wspólnoty i grupy w odzewie na ich środowisko, na współistnienie z naturą i na ich historię, i przynosi im poczucie tożsamości i ciągłości, a tym samym promuje szacunek dla zróżnicowania kulturowego i zdolności twórczych człowieka. Dla potrzeb tej Konwencji szczególna uwaga zostanie zwrócona na takie niematerialne dziedzictwo kulturowe, które zgodne jest z istniejącymi instrumentami międzynarodowych praw człowieka, a także z wymogami wzajemnego szacunku między wspólnotami, grupami i jednostkami, oraz zrównoważonym rozwojem". 

Dzisiaj mówimy o żywej tradycji kulturowej, silnie warunkowanej etosem i świadomością człowieka zamieszkującego Miejsce, w którym staje się dziedzictwo. 

O takim rozumieniu małej ojczyzny i dziedzictwa kulturowego myślałem, czytając teksty składające się na książkę pt. Warto zapytać o kulturę. Zastanawiające jest, jak wiele wspólnego odnajdziemy w refleksji o kulturze regionu, wczytując się w głosy zebrane w tej książce. Refleksja ta w całości jest autorstwa ludzi kultury, ale przecież bardzo różnych ludzi, zarówno pod względem wieku, jak i światopoglądu czy doświadczeń życiowych. Są pośród nich osoby bardzo młode, studenci jeszcze, jak i przedstawiciele najstarszej generacji; tradycjonaliści i eksperymentatorzy w sztuce i animacji kulturalnej; esteci, opowiadający się za autonomią artysty, i zwolennicy sztuki zaangażowanej; wywodzący się ze środowisk większości i mniejszości narodowych bądź religijnych, podróżni świata i domatorzy. A mimo to, w praktycznie każdej wypowiedzi znajdziemy podkreślenie wagi Miejsca, w którym żyjemy dla działalności artystycznej i autorefleksji. Czasami Miejsce jest dziedziczone, czasami wybrane, ale zawsze silnie związane z praktyką kulturową. Tradycja regionu, wielokulturowe dziedzictwo, pamięć, środowisko naturalne, potrzeba mitu – to kolejne istotne zagadnienia wspólnie podnoszone w zdecydowanej większości wypowiedzi. 

Warto zastanowić się, dlaczego tak jest i jakie inspiracje dla naszej debaty o kulturze regionu możemy czerpać z powrotu artystów i animatorów kultury do Miejsca. 

Jeszcze dwie, może trzy dekady temu, wymieniając w środowisku ludzi kultury w Polsce pojęcia takie, jak mała ojczyzna czy dziedzictwo, spotkałbym się co najmniej z rezerwą i podejrzeniem. Wynikałoby to przede wszystkim z obaw ambitnych twórców przed zaściankowością, wstecznictwem, nacjonalizmem, zbytecznym balastem pamięci – a więc tym, co kojarzone jest z ograniczeniem nowatorstwa i wolności twórczej. 

Dzisiaj jest inaczej. Nie wynika to bynajmniej z faktu, że wypowiadają się "artyści z prowincji", a tematem rozmowy jest "kultura regionu". Wśród autorów zebranych w tej książce tekstów są twórcy, którzy zdobyli uznanie w Polsce i zagranicą, podróżujący po świecie, obeznani z nowoczesnymi trendami w sztuce, studiujący w renomowanych uczelniach. Tym bardziej zastanawiający jest ich "powrót do Miejsca" i waga, jaką przypisują "geografii Miejsca". 

Dlaczego twórców kultury nie odstrasza dzisiaj zaściankowość, czyhająca w miejscach oddalonych od centrum? Zmienia się zabarwienie słowa "prowincja", które jeszcze do niedawna kojarzone było wyłącznie z upupieniem i marazmem (przypomnijmy sobie słynny wiersz Andrzeja Bursy z tym pamiętnym wersem "mam w dupie małe miasteczka..."). Ciekawie o innym rozumieniu prowincji w kontekście naszego regionu opowiada książka Jana Kamińskiego pt. Metafizyka prowincji. Dzisiaj prowincja to także potencjał kulturowy do odkrycia, dziewicza przestrzeń do zagospodarowania, ucieczka z globalnej dżungli rządzonej prawami wielkiej liczby, odbudowywanie zburzonego mostu pomiędzy kulturą i naturą, czas początku i nowego. Zresztą, gdy się głębiej zastanowić, to okaże się, że pejoratywna konotacja prowincji jest świeżej daty. Nie odnajdziemy jej w Słowniku Lindego (1807-1815), gdzie prowincja nie ma jeszcze znaczenia wartościującego, tylko geograficzno-administracyjne. Wartościowanie negatywne przyszło wraz z XIX-wiecznym procesem industrializacji, migracji do miast, centralizacji i homogenizacji życia kulturalnego. Dzisiaj mamy do czynienia ze zmierzchem tej fazy rozwoju cywilizacyjnego, z kryzysem kultury epoki przemysłowej, a w konsekwencji respekt i tęsknotę za tym, co przetrwało poza jej obrębem. Coraz częstsze są nowe odczytania słowa "prowincja", a świadectwem tego niech będą chociażby książki ukazujące się w ostatnim okresie pod znamiennymi tytułami: Prowincja człowieka Kazimierza Brakonieckiego, Cywilizacja prowincji Rzeczpospolitej szlacheckiej Aleksandra Jankowskiego i Andrzeja Klondera, czy tom późnej poezji Czesława Miłosza, który w Stanach Zjednoczonych ukazał się pt. Provinces (tak Robert Hass przetłumaczył na angielski tytuł tomu Dalsze okolice; jeszcze bardziej wymowne jest to, jak przetłumaczył tytułowy poemat – A New Province). 

Dlaczego twórcy kultury nie boją się wstecznictwa, które przypisywane było różnym formom regionalizmu? Współczesna "geografia Miejsca", czy też – jak mówią antropologowie kultury – lokalizm, przezwycięża ograniczenia wcześniejszej ideologii regionalizmu. "Regionalizm – zwraca uwagę Roch Sulima w książce pt. Głosy tradycji (2001) – posługiwał się figurą kolekcji (muzeum), pamiątki, starożytnictwa czy prakultury". Lokalizm, który wyłania się najpierw w Stanach Zjednoczonych (początek lat sześćdziesiątych) na fali krytyki społeczeństwa masowego, a dekadę później staje się popularny w Europie, w centrum swoich zainteresowań umieszcza poczucie więzi społecznej i tożsamość kulturową jednostki. W Polsce i całej Europie środkowowschodniej ta tendencja nabiera mocy w latach osiemdziesiątych i w dużym stopniu jest reakcją na syndrom homo sovieticus – tego tworu systemu komunistycznego, pozbawionego domu, pamięci i własnego imienia. 

Powracający do Miejsca – choć nieobce mu jest zainteresowanie przeszłością i praktykowanie tradycji – nie powraca do przeszłości. Nie odgradza się również od nowoczesności, wręcz przeciwnie, chce być jej nośnikiem, a strumień ciągłości (dziedzictwa, przekazu pokoleniowego, pamięci), do którego trudzi się dotrzeć, ma go unieść ku nowym obszarom i odkryciom raczej niż zobowiązać do replikowania i zachowywania form już istniejących. Korzenie, nieoderwane od matecznika, żywe – wznoszą ku górze; formom, które napełniają swym sokiem, pozwalają na rozwój i wybujałość. I tego świadomy jest dzisiaj twórca, który nie odcina się od korzeni wiążących go z Miejscem. Co ciekawe, nie burzy także takich form, jak muzeum, lecz je zmienia, starając się wyzwolić energię duchową ukrytą w starożytnych pamiątkach, dla której człowiek współczesny jest czułym rezonatorem. 

Dlaczego zwrot ku Miejscu i tradycji nie jest obciążony nacjonalizmem? Jest niewątpliwie polskim fenomenem okresu transformacji fakt, że pojęcie "małej ojczyzny" znalazło się w kanonie słownika nowej demokracji, na równi z takimi terminami, jak samorządność lokalna, społeczeństwo obywatelskie, pluralizm światopoglądowy czy gospodarka wolnorynkowa. Jest to także zapewne jedyny termin w tym słowniku z dziedziny kultury, która dziś zwykle jest pomijana tam, gdzie mowa o innowacjach i przemianach życia społecznego. Przede wszystkim jednak istotne jest to, że z nurtem małych ojczyzn nie wiąże się w Polsce ani partykularyzm narodowy ani żaden inny zaściankowy izolacjonizm, oparty na resentymentach historycznych, ksenofobii i dogmacie "nasza chata z kraja". 

A przecież mogło tak być i bardzo często obserwatorzy z zewnątrz – m.in. Niemcy dystansujący się od ultrakonserwatywnych radykałów spod znaku "Heimat", Hiszpanie czy Włosi zmagający się z zagrażającym integralności państwa nacjonalizmem lokalnych, odrębnych kulturowo grup interesu – mieli trudności ze zrozumieniem, jakie treści niesie ze sobą w nowej Polsce pojęcie małej ojczyzny. Tymczasem patronami tego silnie obecnego od końca lat osiemdziesiątych w polskiej kulturze nurtu zostali m.in.: Stanisław Vincenz, Jerzy Stempowski, Czesław Miłosz, Tadeusz Kantor i wielu innych żyjących jeszcze wybitnych twórców. Wszyscy oni są jak najdalsi w swych postawach i światopoglądzie od nacjonalizmu, wszyscy są ludźmi dialogu międzykulturowego, etosu pogranicza i uniwersalizmu czerpanego z rodzinnych prowincji, którym pozostali wierni. 

Oczywiście nie można powiedzieć, że to jest jedyne oblicze polskiej lokalności. Bywa, że w polityce i innych obszarach życia społecznego zaścianek i wstecznictwo mają się całkiem dobrze. Ważne jest jednak uświadomić sobie, że kultura polska okresu przełomu wytworzyła silny i autentyczny nurt, stanowiący alternatywę dla zaścianka światopoglądowego i prowincjonalnego upupienia. Nurt ten nawiązał do dobrych wzorców przeszłości, by wymienić choćby Abramowskiego z tradycją organicznikowską, Glogera z prywatnym muzeum rzeczy staropolskich, Strzemińskiego z Nową Sztuką, Solarzów z uniwersytetami ludowymi, Osterwę z Redutą, Czernika z Okolicą Poetów, Byrskich ze Studiem Teatralnym, Kenara ze Szkołą Plastyczną, Białoszewskiego z Teatrem Osobnym... 

Jednocześnie ów nurt kultury Miejsca, który łączy w sobie poszukiwanie nowych terytoriów dla pracy twórczej z tworzeniem więzi społecznych i tożsamości kulturowej, nie przerodził się w żadną dogmatyczną ideologię (jak wcześniej stało się np. z regionalizmem), nie stroni od krytycznego myślenia, pozostaje otwarty na dialog ze współczesnością i stanowi istotny punkt odniesienia dla poszukujących dróg wyjścia z Ziemi Ulro – ziemi wydziedziczenia. 

Mała ojczyzna nie odnosi nas do kultury zamkniętej, zawładniętej przez mentalność partykularną i wrogą innemu. To jest fałszywy przesąd oświeceniowej cywilizacji Zachodu, która zakładała, że zwrot człowieka ku bliższej ojczyźnie, jego zakorzenienie w rodzimości i wyobraźni religijnej czyni go niezdolnym do obywatelstwa w nowoczesności, w cywilizacyjnym centrum, które uzyskuje się, kupując bilet do wielkiego miasta. W istocie to wykorzenienie człowieka, jego problemy z tożsamością i brak własnego dachu nad głową czynią go bardziej podatnym na skrajne ideologie, które rozwiązania skomplikowanych problemów wielokulturowych społeczeństw i państw otwartych granic szukają w kulturze zamkniętej fortecy, nie tylko odgradzającej do innych, ale także zmierzającej do dominacji nad nimi. 

Dlaczego pamięć nie jest dzisiaj dla ludzi kultury balastem ograniczającym swobodę twórczą? Żyjemy w epoce renesansu pamięci – historycznej, kulturowej, sąsiedzkiej, rodzinnej... Jakby teraz dopiero człowiek odkrył, że "pamięta, więc jest". Częściej to dzisiaj powtarza niż nowożytne cogito ergo sum. Ten renesans przychodzi po latach niepamiętania, a właściwiej byłoby powiedzieć – po latach ucieczki od pamięci. Przyczyniła się do tego trauma drugiej wojny światowej, zakopując pamięć w zakamarkach duszy i ziemi. Na to nałożyła się powojenna warstwa ochronna, która na Zachodzie tworzyła się wraz z rosnącym dobrobytem społeczeństwa konsumpcyjnego, połączonym z polityczną poprawnością, stroniącą od kłopotliwych pytań i głębszego wnikania w materię relacji międzyludzkich. Na komunistycznym Wschodzie odpowiednikiem politycznej poprawności była państwowa cenzura, stojąca na straży monopolu ideologii, która zakłamywała przeszłość i z pamięci czyniła strefę tabu – pilnie strzeżoną i bardzo niebezpieczną. W rezultacie i tu, i tam pielęgnowano różne formy niepamiętania, co w powojennej Europie w dużej mierze udaremniło szansę wykształcenia kultury pamięci, która mogłaby stać się katalizatorem tragicznych doświadczeń jej mieszkańców w XX wieku. Bano się złej pamięci u świadków historii i przy pomocy różnych narzędzi próbowano nie dopuścić do jej uwolnienia, co miało i ten skutek, że nie mogła dla siebie znaleźć ujścia również dobra pamięć, która tak szalenie ważna jest przy budowaniu każdej wspólnoty i oswajaniu każdego miejsca zamieszkania. 

Europa – kontynent, który jak żaden inny żyje historią – nie mogła oczywiście zbyt długo zadawalać się warstwą ochronną, którą przykryto pamięć. Upadek muru berlińskiego, wojny w byłej Jugosławii, nowe państwa narodowe i nowe migracje ludności – wszystko to uwolniło pamięć, która wtargnęła w sferę życia publicznego, przełamując wszelkie dotychczasowe tabu i normy poprawności politycznej. Źródłem tego renesansu pamięci były nieuleczone, a tylko zagojone na czas jakiś rany, ale także – i nie możemy tego bagatelizować – autentyczna potrzeba współczesnego Odyseusza, który trudzi się nad powrotem do domu. 

Renesans pamięci stanowi istotne wyzwanie dla kultury i jej twórców. Część z nich uczestniczy w "wojnie kultur", której areną jest świat współczesny, i w której pamięć odgrywa ważną rolę. Kultura pisze dzisiaj nowe historie narodów, retuszuje ich wizerunki, promuje, konkuruje z innymi, przyciąga fanów i turystów, a skala tych działań zależy w dużej mierze od zasobów finansowych i pozycji na rynku. Potrzebni do tego są profesjonalni "wizażyści pamięci": akademicy, muzealnicy, menedżerowie, reżyserzy, pisarze, artyści, dziennikarze i in. Wszyscy oni odnoszą się do pamięci, starając się znaleźć dla niej ujście połączone z zadośćuczynieniem za doznane cierpienia i za ucieczkę od pamięci w poprzedniej epoce. Jednak ta wielka fabryka gigantycznych festiwali, wystaw, targów i instytucji nie tworzy jeszcze kultury pamiętania, a raczej – wchodząc często w symbiozę z populizmem i rynkiem, na którym przeszłość to dzisiaj chodliwy towar – daje upust kompleksom i resentymentom historycznym, podsycając tylko "wojnę różnych pamięci". 

Istnieje także inny nurt przeciwstawiający się erozji pamięci, wolny od konfrontacyjności i manipulowania pamięcią. Nazwałbym go kulturową archeologią pamięci. Jest on silnie związany z "geografią Miejsca" i wspomnianymi wcześniej trendami w kulturze. Powracający do Miejsca – na prowincję, do małej ojczyzny, do domu – przybywa często do świata zapomnienia, zatarcia, zarośnięcia, porzucenia, przemilczenia, fałszu i zrujnowania. Przystępując do pracy kulturowej, musi stać się siłą rzeczy pracownikiem pamięci, archeologiem wydobywającym starożytne pamiątki, odczytującym zapomniane imiona, zatarte symbole, zaniechane tradycje, zarośnięte szlaki. W ten sposób oswaja się Miejsce. A jednocześnie odkrywa, że w Miejscu nie jest się samemu. Krzyżujące się tu szlaki wiodą do natury i rodzinnych korzeni, ale także do rodaków oddzielonych granicą, do ludzi innych narodowości i religii, do tych, po których pozostały jedynie ślady i za których ocalenie nikt poza nami nie jest już odpowiedzialny. W takich sytuacjach pamięć ma moc scalającą, a jej pracownik – animator i twórca kultury – staje się "dziedzicem całości" (tak Józef Mackiewicz nazywał ostatnich obywateli Wielkiego Księstwa Litewskiego). Archeolog pamięci w swej pracy natknie się na złoża i złej, i dobrej pamięci, będzie musiał otwierać rany i tym, którzy poznali nienawiść, przedkładać świadectwa pobratymstwa. Czyni to jego pracę niezwykle trudną, możliwą do spełnienia jedynie w akcie długiego trwania, a jednocześnie pasjonującą i pionierską. Tak właśnie, lokalnie, wobec konkretnego Miejsca i ludzi, w codziennym praktykowaniu "geografii Miejsca" tworzy się kultura pamiętania, budująca więzi społeczne i tożsamość kulturową, ale także inspirująca twórcze poszukiwania i nowe formy wyrazu artystycznego. 

Krzysztof Czyżewski 

Warto zapytać o kulturę, Białystok-Sejny 2005