Predrag Matvejević, Brewiarz śródziemnomorski. Fragment.

Predrag Matvejević, Brewiarz śródziemnomorski. Fragment.

Filologia morza 
Wprowadzenie 

Na kartach Brewiarza śródziemnomorskiego Predrag Matvejević opowiada o poznanym w Aleksandrii katalońskim zegarmistrzu, który, pomimo całkowitego braku danych, uparcie starał się sporządzić katalog zniszczonej przez kalifa Umara słynnej biblioteki, największej w całym antycznym świecie. Filologia morza - której doskonały model, dzieło inteligencji i poezji, prezentuje autor tej książki - połączeniem rygoryzmu i odwagi, precyzji naukowej i epifanii nieskończoności przypomina metodyczne i zarazem pełne fantazji przedsięwzięcie owego zegarmistrza.

Wiedza o morzu obejmuje badania prądów i tras, analizę chemiczną zasolenia, stratygrafię, mapy z oznaczonymi obszarami głębin i bezdennej toni morskiej, strefami o różnym nasileniu światła, pomiary temperatury i siły wiatru. Jednocześnie jest to opowieść o katastrofach morskich i mit o syrenach, o zatopionych galerach i groźnych lewiatanach, o praojczyźnie ludzkości i kolebce cywilizacji, o rodzącej się z fal greckiej formie, doskonałej jak Afrodyta, o wielkiej pokusie dla duszy, o której mówi Musil, o spotkaniu z symbolami wieczności i siłą przekonania, to znaczy z samym życiem w jego nieskażonej postaci i pełni znaczeń. Odysei, tej największej powieści edukacyjnej (Bildungsroman), wspaniałej historii człowieka, który wyruszył w świat i wraca do swego domu lub do siebie samego, nie sposób sobie wyobrazić bez morza. A to morze - Morze Śródziemne - jest skarbnicą naszej historii. 

Autor z Europy Środkowej - ze świata kontynentalnego, z szerokich chorwacko-panońskich nizin - napisał genialną książkę o Morzu Śródziemnym, nieprzewidywalną i fascynującą. Wzbogaca ona zarówno historiografię kulturalną, jak i literaturę o morzu z jej tysiącletnimi zasobami poetyckimi i fabularnymi, które dorównują skarbom zatopionym w morskich głębinach. Predrag Matvejević to jednocześnie człowiek z wybrzeża: urodzony w Mostarze nad Neretwą, w Hercegowinie, zaledwie pięćdziesiąt kilometrów od Adriatyku, już w dzieciństwie żył pod urokiem rzeki i klimatu śródziemnomorskiego. Zastanawiał się, dlaczego pas nadmorski bywa gdzieniegdzie tak wąski i tak nagle się kończy, albo dlaczego niektórzy ludzie, oddaliwszy się od morza, zmieniają naraz obyczaje i śpiewają inne pieśni. Poetyczna ciekawość chłopca rosła i dojrzewała, a czerpiąc z wiedzy uczonego, krytyka, wielkiego europejskiego intelektualisty, jakim jest dziś Matvejević, znalazła w tym Brewiarzu szczególną, całkowicie oryginalną formę. 

Czym właściwie jest ta książka, która ze swą niezwykłą dyskrecją stanowi wyzwanie dla przyjętych podziałów na gatunki literackie? Śródziemnomorze Matvejevicia to nie tylko, jak mówi sam autor, przestrzeń historyczno-kulturowa, którą być może do końca zbadał Braudel, ani mityczno-liryczny, żywy temat, uwieczniony przez Camusa czy Gide a. Intrygujące połączenie gatunków: portolanu, leksykonu i powieści-eseju, z zachowaniem absolutnej wierności faktom, sprawia że Brewiarz śródziemnomorski, książka w pełni autonomiczna i odmienna, może kojarzyć się z równie intrygującym i genialnym dziełem - Morzem Micheleta. Nasyciwszy się studiami nad historią Francji i rewolucji, także ów wielki, niestrudzony historyk skupił swą uwagę na latarniach morskich i warstwowym układzie geologicznym wybrzeży, na małżach i florze oceanicznej, na kąpieliskach leczniczych i opowieściach o syrenach. 

Czytelnikowi Brewiarza wydaje się, że słyszy głos jednej z przedstawionych w nim postaci, które żyją nad morzem, wpatrują się w błyski latarń i kartkują glosariusze. Jednakże współczesny Odys, jak powiedział Giorgio Bergamini, winien raczej przywdziać szlafrok niż kurtkę marynarską i pożeglować wśród półek bibliotecznych tak, jak wśród zagubionych wysp. Dzisiejszy Ulisses winien być oswojony z oddaleniem mitu i wygnaniem z przyrody, stać się badaczem nieobecności lub odejścia od prawdziwego życia. 

Predrag Matvejević nie jest marynarzem ani latarnikiem. A jeśli nawet - to przede wszystkim jest protagonistą współczesnego dyskursu intelektualnego. W jego bibliografii nie brak tytułów różniących się zdecydowanie od Brewiarza. Jako profesor cenionych uniwersytetów europejskich i zaoceanicznych, Matvejević uprawiał krytykę w duchu marksistowskim i rewolucyjnym, wolną wszakże od wszelkiej ortodoksji i dogmatyzmu. W licznych esejach, a zwłaszcza w prawdziwym arcydziele krytyczno-historycznym, jakim jest Pour une poetique de l evenement (Paryż 1979), przemyślał od podstaw i w oryginalny sposób odnowił sartrowskie pojęcie zaangażowania, włączając tym samym swój niepodważalny autorytet w międzynarodową debatę o roli i wolności literatury. Dziś, może jeszcze bardziej niż kiedyś, współczesna świadomość, zwłaszcza na Zachodzie, miota się między Scyllą a Charybdą. Grzęźnie w pozbawionych sensu, fatalnych rozterkach wokół postępowego realizmu lub klasycyzmu, co kończy się na anachronicznym i represyjnym konserwatyzmie. Z drugiej zaś strony żądania liberałów degradują się w nieokiełznanej, bełkotliwej i wstecznej proliferacji, w tym, co Nietzsche nazywa „anarchią atomów”. 

Bardzo niewielu jest autorów, którzy, jak Matvejević, pomagają czytelnikom stawić czoło współczesnemu zamętowi. Ze swą kosmopolityczną kulturą i arystokratyzmem ducha pisarz ten - uprawiając dialektykę zbliżania się lub oddalania w stosunku do życia, rzeczywistości i historii - broni subiektywizmu, ale nie wyrzeka się przy tym uniwersalności, przeciwstawia się totalitaryzmowi, a nie traci z oczu globalnej perspektywy. Takie stanowisko wyraża w wielu swoich tekstach, od esejów literackich i wystąpień o charakterze polityczno-moralnym, do głośnych i odważnych Listów otwartych, jakie w trudnych sytuacjach, nie bez osobistego ryzyka, kierował do różnych władców tego świata w obronie wolności (mówiąc dokładniej - rzeczywistych swobód) i ofiar przemocy. 

Walcząc ze stalinizmem i stalinistami różnego gatunku, z totalitarnymi poglądami i formułami, Matvejević zdemaskował i odrzucił również przeciwne, komplementarne niebezpieczeństwo, które w postaci narastającego partykularyzmu i molekularnego rozproszenia najwyraźniej zagraża dziś każdemu systemowi wartości i jedności kulturowej. Badacz z Chorwacji, Jugosławii i Europy Środkowej - tego złożonego, mozaikowego terenu, często wstrząsanego przez siły odśrodkowe - zwrócił uwagę na to, że „osobność sama w sobie nie jest jeszcze wartością”, a także unaocznił niebezpieczeństwo obsesyjnego, zatomizowanego i egzaltowanego przewrażliwienia na tle własnej tożsamości. 

Brewiarzu śródziemnomorskim autor, komentator dialogu między najważniejszymi systemami, nie zmienia powołania ani postawy - zmienia tylko rejestr, znajduje czarujący klucz muzyczny. Nie czyta już, jak w poprzednich swoich utworach, jedynie książek, ale odczytuje świat, rzeczywistość, intonacje i gesty ludzi, styl kapitanatów i kapitanów, trudny do określenia sposób, w jaki przyroda znajduje przedłużenie w historii i sztuce, a linia brzegowa w formach architektonicznych, śledzi granice wyznaczone przez uprawę oliwki, szerzenie się poszczególnych religii lub zagadkowe drogi węgorza. Matvejević notuje opowieści i losy ludzkie zachowane w leksykonach nautycznych albo w językach, które wyszły z użycia, zapisuje mowę fal i przystani, narzecza i dialekty, które niepostrzeżenie zmieniają się w przestrzeni i czasie: chiacchiera, ciacola i cakula (paplanina); scirocco, szilok i sziroko; neve, nevera i neverin (śnieg, niepogoda, burza); barca i barka, barcon, barcosa i barkasa, barcusius i bragocz… 

Brewiarz śródziemnomorski to książka epicka, pełna pietyzmu dla każdego z niezliczonych losów, które morze przechowuje i kryje niby rozległe archiwum lub olbrzymi słownik etymologiczny. Morze jest głębokie, przepastne, a lotna opowieść Matvejevicia przenika błyszczące grzbiety, dorównując szybkości rozkołysanych fal, mimo tragicznego niekiedy bezmiaru, jaki pragnie objąć. Matvejević potrafi wysłowić i unaocznić urok Morza Śródziemnego, jak Raffaele La Capria w przepięknej książce Armonia perduta. 

Różne przedmioty, skały, zmarszczki na twarzach ludzi, smak wina i oliwy, odcienie fal są u Matvejevicia wręcz zanurzone w kulturze i historii. Pisarz stara się ogarnąć całe Śródziemnomorze, ulega urokowi tego słowa - Mediterran, Mediterraneo, ale też stara się rygorystycznie ustalić znaczenia, nakreślić granice. Wydeptuje różne ścieżki Śródziemnomorza, przemierza szlaki bursztynu i sefardyjskich Żydów, poznaje szczepy winorośli i koryta rzek. Granice - choć poprzednio ustalone i koncentryczne - stają się ruchome i płynne, zarysowują idealne linie krzywe, jak izobary albo grzebienie fal. 

Matvejević zatrzymuje się przy wielu konkretnych sprawach, o których trzeba opowiedzieć, aby je zrozumieć, takich jak: zapach lin okrętowych na molach i związane z nim przesądy; piana morska, która nie na wszystkich morzach jest taka sama; rozmaite odcienie zmierzchu na morzu; różnorodność sieci i ich nazw; koloryt malarstwa w różnych krajach; nazwy morza w poszczególnych językach i rozmaite wyobrażenia róży wiatrów; teatralne sceny sprzedaży ryb na targach; słownictwo i gestykulacja przy rzucaniu obelg i przy kontemplowaniu morza, które staje się modlitwą. Na podstawie języka Berberów, którzy mają własną nazwę na uchwyt wiosła, ale nie mają jej na całe wiosło, analizuje na przykład historię stosunku tego ludu do morza. 

Na teraźniejszość w książce Matvejevicia nakłada się to, co mówi on o podróżach morskich w czasach antycznych - wiedza, która znosi dystans między rzeczywistą historią a imaginacyjną opowieścią. W znakomitej części drugiej, poświęconej kartografii, losy map morza splatają się z losami ich twórców, z niebywałą zuchwałością i fantazją dążących do precyzji. Sam autor staje się jedną z postaci tej książki, na przykład kiedy opowiada o spotkaniu z mnichem Ireneuszem, który w odosobnieniu, na skraju pustyni, pisze biografię Szymona Słupnika; albo gdy przywołuje swoje podróże, zwiedzanie pogrążonych w mule i zatopionych portów, spotkania z krajobrazem naturalnym lub ukształtowanym ręką człowieka, modlitwę na pustyni, czy góry Gruzji i jej poetów. 

Brewiarz śródziemnomorski to opowieść, która skłania rzeczywistość do mówienia i głęboko wnika w kulturę, uruchamiając nasze zasoby pamięci i grę wyobraźni. Można powiedzieć: znakomicie szczepi kulturę na ewokacji fantastycznej. Jest to prawdopodobnie najżywszy dziś i najpłodniejszy gatunek literatury, przynajmniej tej narracyjnej. O wiele żywszy niż „powieści”, które mówią o tym, jak bardzo i dlaczego pan X jest szczęśliwy czy nieszczęśliwy z panią Y! 

Jako potamolog, który w książce Dunaj wyraża przede wszystkim głęboką tęsknotę do morza, zwłaszcza do Adriatyku, żywię braterską zazdrość wobec talassologa Matvejevicia i jestem szczęśliwy, że Dunaj wpada do morza, choćby to było tylko Morze Czarne, a nie Śródziemne. 

Claudio Magris

Fragment rozdziału I - Brewiarz

(...) ISTOTNE SĄ TAKŻE śródziemnomorskie iluzje. Szczególne położenie, przestrzeń całkowita i zaokrąglona stwarzają wrażenie, że Śródziemnomorze to świat sam w sobie i centrum świata: morze okolone ziemią, ziemia morzem. Słońce, które wznosi się nad nim i świeci tak, jakby było na niebie tylko dla niego albo do niego tylko należało. (Kosmografowie i geografowie dawnych czasów przenieśli coś z tych złudzeń do swoich teorii i na mapy). Padające prostopadle promienie powodują określone zjawiska psychiczne, przejściowe lub trwałe. Otwarte i przejrzyste niebo wywołuje stany mistyczne albo strach przed tamtym światem. Śródziemnomorze wznosiło pomniki wierze i przesądom, uwieczniało wielkość i marność. 

O miastach śródziemnomorskich, o których znawcy twierdzą, że nie wyrastają, jak inne, ze wsi, ale same tworzą wsie wokół siebie i dla siebie, powiedziano prawie wszystko: o polis i polityce, o planie przestrzennym i katastrze, o budowie i stylu, o kamieniu i kamieniarstwie, o rzeźbie i architekturze, o świątyniach i ceremoniałach, o budowlach i instytucjach, o schodach, portalach, fasadach i pałacach, o kapitelach i kasztelach, o placach i fontannach, o nabrzeżach i nadmorskim korsie, o ulicy i jej życiu. Miasta nadmorskie miały swoje władze i fortyfikacje, prawa i więzienia, przywileje i pieczęcie, flagi i herby. Miasta z portami i miasta-porty różnią się między sobą. W pierwszych porty zbudowano z konieczności, w drugich wyrosły one w sposób naturalny; tu są środkiem i uzupełnieniem, tam początkiem i celem; niektóre na zawsze pozostają przystanią, miejscem, gdzie rzuca się kotwicę; inne stają się sceną albo światem. W tych ostatnich wszystko się zbiera i przychodzi zewsząd, przybywa z lądu i morza - są to wolne porty. Każdy prawdziwy port chce być wolny, stara się zdobyć i osiągnąć wszystko, co do tego potrzebne. Mądrzy portowcy budowali szpitale i wprowadzali kwarantanny. Nad Morzem Śródziemnym powstały pierwsze azyle dla tych, których duch wypłynął na pełne morze, którzy stracili kompas. 

Naturę portu określa się zależnie od tego, czy ukształtowała go rzeka, czy wybrały ląd i kontynent, czy założyło go samo morze. Zalety portu zależą od tego, na ile jest w nim obecne morze, na ile i dla kogo jest ono dostępne: Atlantyk czy Pacyfik to morza oddalenia, Morze Śródziemne to morze sąsiedztwa, Adriatyk - morze bliskości. Obecność morza odczuwa się w pełni w wolnych portach. Załatwia się w nich nie tylko sprawy handlowe, a jeśli już, to niekoniecznie te, które opłacają się najbardziej. (Z niektórych portów na wyspach Morza Jońskiego wysyłano przede wszystkim muszle i korale do naszyjników dziewczęcych). Na Śródziemnomorzu z dawien dawna żyje wiara, że zatopione miasta wciąż jeszcze mają swoje porty. 

NAJLEPSZĄ OSŁONĄ PORTÓW są mola; niekiedy nazywa się je falochronami. Mola różnią się między sobą, podobnie jak same porty: jedne wyrosły z brzegu i opierają się o niego, inne to sterty kamieni przywiezionych nie wiadomo skąd i narzucanych byle jak na dno morza. Po pierwszych można spacerować i zażywać na nich odpoczynku, na tych drugich można dźwigać ciężary i handlować. Jednym przystoi nazwa, którą noszą, inne łatwo zamienić w nabrzeża, jak to się robi w wielkich przystaniach. Tych ostatnich unikają mewy, a może i ryby, prócz najpośledniejszych. Mola, na których długa służba i trwanie pozostawiły ślady, nie różnią się od okolicznych skał. Gdy molo pęknie albo się zapadnie, zwłaszcza gdy jego kamienne bloki odłączą się od siebie, uważa się to za zły znak i oczekuje złych skutków. Niektóre mola przypominają wydłużone statki: tak wiernie na nie czekały, że w końcu się do nich upodobniły. W takich miejscach postarzałe wilki morskie oglądają się na swoją młodość bez żalu. Nad Morzem Śródziemnym ciało starzeje się szybciej niż duch. 

Mola przyczyniają się do tego, by przystań i składy, wyładunek i załadunek, urządzenia i usługi nie były mimo wszystko całym portem. Polery na nich (pachołki, knechty albo kolumny), otarte przez liny, są świadkami portowych zdarzeń: przypływania i odpływania, rzucania i podnoszenia kotwicy. Gdy nie ma statku, który by do nich przycumował, czekają. Wiek mola określa się zależnie od tego, jakie są na nim polery albo ile ich zostało. Poler na molu otrzymał nazwę od polera na pokładzie - również w ten sposób zostały połączone statek z molem. Miasto zwraca portowi część tego, co od niego dostało, stając się czymś więcej, niż byłoby bez portu. Jednakże port, który jest nim tylko z nazwy, może się zamienić w port zapomnienia. W takim porcie kobiety zyskują wyższą cenę, odmienia się życie ludzi morza. Dzieje się tak nie tylko w portach śródziemnomorskich. Tu też, podobnie jak gdzie indziej, skrucha jest nieszczera, lecz może kary stosowano surowsze. Tak bywało w chrześcijańskiej części Śródziemnomorza. 

Porty i mola określają sposoby, w jakie statki wpływają do nich i cumują, oferują różne urządzenia i środki pomocnicze: boje, dźwigi, odbijacze, kołowroty, cumy, węzły (sposoby ich wiązania są inne na każdym wybrzeżu), pilotów i sterników, mapy i portolany, bandery i sygnały, za których pomocą pokład porozumiewa się z pokładem, kapitan z kapitanem. Dzięki nim dowiadujemy się więcej także o załogach: jak powstają i co trzyma je razem, jak się porozumiewają na morzu i po powrocie z morza. Mało kto zna wytrzymałość polera, do którego cumuje statek, albo ciężar rzucanej kotwicy. 

Oprę się pokusie mówienia o przemycie, który bywa owiany tajemnicą jak samo morze: stanowi zapewne najcieńszą nić łączącą morze z lądem. Kapitanaty portów nie żywią nadziei na ukrócenie kontrabandy: ludzie, którzy ją uprawiają, są niezwykle biegli w swoim fachu i na morzu, i na lądzie. Dodać można, iż w niektórych miastach, zwłaszcza w portach, przemytnictwo to więcej niż zwykła umiejętność, to jedna z prawdziwych sztuk Śródziemnomorza. 

O LUDZIACH ŚRóDZIEMNOMORZA mówi się poważnie albo ironicznie: jak stali się obywatelami miast, rybakami, żeglarzami albo dlaczego pozostali chłopami, pastuchami, prostakami. Tubylcy bardziej należeli do miasta niż do państwa czy narodu. Miasta były dla nich państwem, narodem i czymś więcej. Mieszczanie woleli być patrycjuszami niż republikanami. Przestawali chętniej sami z sobą niż z tamtymi z głębi lądu. Tamtych lekceważyli i wykpiwali. Pod tym względem szlachetnie urodzeni i plebejusze byli jednakowi: przybyszom pozostawiali gorsze zajęcia w mieście, cięższe w porcie. Między sobą pomorzanie różnią się zależnie od swego stosunku do morza: jedni wznoszą domy nad morzem, drudzy odsuwają się od niego, żeby nie stracić twardego gruntu pod nogami; pierwsi mają morze przed sobą, drudzy odwracają się od niego. Starzy pomorzanie i przybysze inaczej mówią o morzu. Ci, którym jest najbliższe, mniemają, że wszystko o nim wiedzą. Jedni się w nim moczą, drudzy tego nie robią. Jedni w obliczu morza zdjęli czapki z głów, drudzy zachowali je w swym stroju. Śródziemnomorze przeznaczyło czapkę dla kapitanów. 

WYSPY TO MIEJSCA SZCZEGóLNE. Różnie można je klasyfikować - zależnie od ich oddalenia od najbliższego brzegu, zależnie od tego, jaki kanał je od niego dzieli, czy można go przebyć na wiosłach albo przepłynąć (tu widać najlepiej, w jakim stopniu morze rzeczywiście łączy, a w jakim dzieli). Wyspy różnią się także wyglądem lub wrażeniem, jakie wywierają: jedne jak gdyby płynęły albo tonęły, drugie są jak zakotwiczone albo skamieniałe; te pierwsze to tylko resztki lądu, oderwane i niedokończone, te drugie w porę się odłączyły i usamodzielniły, mniej czy bardziej sobie wystarczają. Niektóre są w ruinie i nieładzie, na innych wszystko jest na swoim miejscu i wydaje się, że można tu zaprowadzić idealny porządek. 

Wyspom przypisuje się ludzkie cechy i nastroje: bywają osamotnione, ciche, spragnione, nagie, puste, nieznane, przeklęte, a czasem szczęśliwe lub błogosławione. Określa się je nie tylko na zasadzie podobieństw czy różnic, lecz także położenia względem siebie. Istnieją dwa przykłady antycznej klasyfikacji: Sporady i Cyklady na Morzu Egejskim (dla niektórych bractw zakonnych, dla cenobitów, taki podział mógł być zapewne wzorem). Podobne są Baleary z rozrzuconymi Pitiuzami i wyspy adriatyckie z Kornatami, i mały Archipelag Elaficki koło Dubrownika, przypominający wyspy Hye`res między Zatoką Liońską a Lazurowym Wybrzeżem, i, po przeciwnej stronie, wyspy Kerkena na południe od Tunisu, Wyspy Liparyjskie na Morzu Tyrreńskim i Wyspy Toskańskie między Morzem Tyrreńskim a Liguryjskim. 

Niektóre stare wyspy, Malta na przykład ze swoim zakonem rycerskim, Sycylia ze swoją sławną przeszłością, może i Korsyka, nie poddają się uogólnieniom. Najbardziej zaniedbane, bardziej niż jakakolwiek inna postać krasu, są wyspy skaliste, zwłaszcza te, gdzie nie można dokonywać wierceń i gdzie brak wody pitnej: jeśli nie włączą się do jakiegoś uznanego archipelagu, przestają istnieć w protokole wybrzeża, i już na zawsze są bękartami, wyrzutkami, anachoretami. Grzbiety skalne sterczące na brzegach wysp stały się zaczynem opowieści o okropnościach i potworach; na Morzu Śródziemnym w takie bajki wierzy się bardziej niż gdzie indziej. 

Wyspy stają się miejscami wyciszenia i skupienia, odbywania kary i pokuty, wygnania albo uwięzienia - stąd tyle na nich klasztorów, obozów i azylów, instytucji, które niekiedy doprowadzają do skrajności wyspiarską sytuację i los. Nawet najszczęśliwsze z nich, jak Atlantyda, tonęły razem ze swoimi miastami i portami. Wspólną cechą wysp jest na ogół wyczekiwanie na to, co się zdarzy. Nawet najmniejsze czekają choćby na statek, który powinien do nich zawinąć, na wiadomości, które przyniesie, na tę scenę lub zdarzenie. Wyspiarze mają więcej czasu niż inni ludzie, oczekiwanie jest stałą cechą ich czasu. Niegdyś grzebało się umarłych na pojedynczych wyspach, które, jak wierzono, istniały poza czasem. Sławna przeszłość i wypływająca z niej pycha skłaniały większe i silniejsze wyspy do współzawodnictwa z kontynentem, do mierzenia się z epoką. Niełatwo jest stwierdzić, jakie są przyczyny i skutki takich zjawisk na Śródziemnomorzu. 

Wyspiarze bywają mniej lekkomyślni niż ludzie z wybrzeża, może właśnie dlatego, że są oddzieleni morzem i skazani na siebie - dla nich prawdziwy ląd jest dopiero po tamtej stronie kanału. Ich język bardziej się różni od języka na tamtym wybrzeżu, niżby na to wskazywała dzieląca je odległość. To przesunięcie prawdopodobnie wpływa również na stosunek do świata i niekiedy stwarza dziwaków. Na niektórych wyspach używa się kilku języków, zależnie od tego, skąd przybywali mieszkańcy i od jak dawna tam żyją, jak podzieliła ich sama wyspa i jak uwięziła. Pomimo to wyspiarze łatwiej niż inni przyjmują przybyszów, może dlatego, że sami też przepłynęli kanał i zmienili się albo pamiętają, że i oni kiedyś skądś tutaj przybyli. Marzą tylko za młodu, wkrótce na marzenia jest dla nich za późno. Na przyszłość patrzą jak na powtórkę z przeszłości, z lepszej jej części. Czasem podobnie myślą mieszkańcy wybrzeża, taka postawa jest chyba najczęstsza na Śródziemnomorzu. 

Porty wyspiarskie nie mają takich dążeń jak porty na brzegach kontynentu: pierwsze są raczej dla żeglarzy, drugie dla statków. Miasta i porty na wyspach, choć często naśladują tamte na wybrzeżu, powstały jednak inaczej: budowała je zazwyczaj mocniejsza strona, morze ustępowało. Owszem, tu też istnieje zaplecze, ale bliższe niż w wypadku tamtych portów - miasto i wieś więcej mają wspólnego, wyspiarskiego. Miejsca, w których wzniesiono poszczególne miasta, były kiedyś wyspami: nad kanałem najpierw przerzucano most albo go zasypywano, następnie poszerzano przesmyk albo wstydliwie ukrywano. Pireus, port starożytnych Aten, też był najpierw wyspą. Nie chodzi tu jedynie o cele praktyczne: są wyspy, którym własny los jest niemiły, i takie, które się swym losem szczycą. Niepogodzenie z losem i duma to cechy częste w naturze wyspiarzy. Po tym rozpoznaje się także niektóre rodowody na wybrzeżu i dalej, w głębi lądu. Cechy wyspiarskie przystoją w ogóle silniejszym osobowościom; na Śródziemnomorzu rzucają się w oczy, być może stąd się właśnie wywodzą. 

Tam, gdzie wysp jest dużo, niełatwo panować. Wyspiarze nie przejmują się tym i nie wydają się dzięki temu szczęśliwsi. Wyspy mniej, niż się sądzi, pomagają w opanowywaniu albo pozyskiwaniu morza. Istnieją obwody wyspiarskie także na kontynencie, z zatopionymi, niewidocznymi portami i bez portów. Trudno powiedzieć, czy kiedyś rzeczywiście były to wyspy w układzie morza i lądu, czy dopiero nimi się staną. Ruchy kontynentu są zjawiskiem codziennym. Możemy sobie wyobrażać jutrzejszą mapę, może lepszą a może gorszą od dzisiejszej. Tym zagadnieniom, czyli tak zwanej insularności, materialnej i duchowej, rzeczywistej i urojonej, poświęca się coraz więcej uwagi. Wypowiadanie się na ten temat należy pozostawić znawcom i oddać im tyle uznania, na ile zasłużą. Śródziemnomorze i tak przyjmuje tylko to, co mu odpowiada. (...)

Predrag Matvejević, Brewiarz śródziemnomorski, Sejny 2003, Fundacja Pogranicze.