Sejny w Nowym Jorku

Sejny w Nowym Jorku

Maleńkie Sejny stały się wydarzeniem w wielkim Nowym Jorku. Andy Webster, recenzent "New York Times”, chwalił.

Maleńkie Sejny stały się wydarzeniem w wielkim Nowym Jorku. Andy Webster, recenzent "New York Times”, chwalił: "Ten trwający godzinę spektakl jest skromnym i przejmującym wyrazem respektu dla współistnienia kultur, odczynionym przez zespół, którego sile nie sposób się oprzeć. To pokorny triumf, lecz sprawa, w imię której został osiągnięty, zawsze warta jest podjęcia walki”.

Tak, tak było

Co napisze "NYT”, jest święte, więc na ośmiu spektaklach "Kronik Sejneńskich”, jakie zagrała na deskach najsłynniejszego awangardowego teatru świata La Mama trupa nastolatków z sejneńskiego "Pogranicza”, były komplety widowni.

Amerykańska publiczność, często o środkowoeuropejskich korzeniach, chłonąc obraz, kiwała głowami: "Tak. Tak było!” Wychodząc z przedstawienia, ludzie żartowali: "Obok stoiska z książkami powinniście sprzedawać chusteczki” - i ocierali łzy wzruszenia.

- Podeszła do mnie starsza pani i powiedziała: To ja jestem ta Rachela ze spektaklu, ja się niedaleko urodziłam, to moja historia - opowiada Krzysztof Czyżewski, dyrektor Ośrodka Pogranicze. - Ludzie z nami zostawali, wypytywali.
Amerykanie byli ciekawi wszystkiego, drążyli, chcieli zrozumieć najdrobniejszy detal. Aktorzy martwili się, że napisy po angielsku zepsują nastrój, ale one musiały być. Nowojorczycy muszą rozumieć, o czym jest pieśń.

Wraca utracony świat

- Zauważyłem, że Amerykanie często proszą: Opowiedz mi swoją historię. Patrzą na świat bardzo indywidualnie. Mają zamiłowanie do konkretów, szukają autentyzmu - uważa Czyżewski.

Młodzież z Sejn była tym zaskoczona: - W Polsce jest tak: pokazujesz spektakl, ludziom się podoba, biją brawo i idą do domu. W Nowym Jorku po każdym przedstawieniu były dwie, trzy godziny rozmowy, pytali, skąd jesteśmy, skąd znamy pieśni, historie, jakie mamy marzenia - mówi grająca w "Kronikach” Kasia Ostrowska, 17-letnia uczennica LO w Sejnach. Ona też miała swoje spotkanie. Na końcu przedstawienia jest scena, w której każdy aktor podchodzi do wybranej osoby na widowni i opowiada historię tylko dla niej.

- Ci ludzie potem chcieli się nam za to odwdzięczyć, dawali cukierki, drobne upominki lub po prostu ciepłe słowa - opowiada Kasia. - Pani, którą wybrałam, przyszła mi podziękować. Nagle zaczęła opowiadać, że jej żydowska matka przyjechała z Polski, rozpłakała się...

- Każdy w Nowym Jorku przyjechał skądś. A tu młodzi z Europy opowiadają Amerykanom o świecie ich rodziców, dziadków, o który być może nigdy nie zapytali - zastanawia się Bożena Szroeder z Pogranicza, twórczyni spektaklu. Pytana podczas warsztatów przez amerykańskich studentów o to, na czym polega tajemnica tego teatru, odpowiadała: "Na tym, że się nie spieszę, że mam czas”. Pracuje z jedną grupą przez wiele lat. Młodzi spotykają się ze starszymi ludźmi, sami szukają historii, odkrywają je, spisują, dojrzewają do ich opowiedzenia.

- Trudno mi "Kroniki” nazywać spektaklem, to raczej opowieść o czymś, za czym tęsknimy, opowieść, która każdemu coś zwraca, a jeżeli nie zwraca, to woła - mówi Szroeder. - Chcemy przywołać dobrą pamięć, opowiadać o najlepszym sąsiedztwie. Pamiętam, jak po spektaklu w Litwie wstała jedna z kobiet i zapytała: Czyż Wilno nie zasługuje na swoje "Kroniki Wileńskie”?

Jeden starszy pan przyleciał na "Kroniki” w La Mamie z Chicago. Zobaczył spektakl trzy razy z rzędu i żałował, że nie widział wszystkich. Jego babcia urodziła się w Białymstoku, to był jej utracony raj. On miał do siebie pretensje, że nigdy tu nie przyjechał. Zwierzał się z tego młodzieży z Sejn. Obiecał, że się tu jeszcze wybierze.

Opowieść dla rodziców

Nastolatków z Sejn Stany szokowały i pozytywnie: tyle różnych ludzi, wszyscy otwarci, uśmiechnięci, taka energia, ruch, kolorowe noce, i negatywnie: karykaturalne psy w czapkach, widoczna bieda, samotność, pośpiech, bieg. WTC, które jest ziejącą czarną blizną w ziemi.

Specjalnie na NY przygotowali scenę o Morrisie Rosenfeldzie, proletariackim poecie, pochodzącym spod Sejn, bardzo popularnym w USA. W trakcie pobytu rozbudowali ją o jego wiersz o samotności. W ostatnią niedzielę, już po powrocie, zagrali spektakl rodzicom.

- Kiedy był recytowany wiersz Rosenfelda, wszystkimi nagle szarpnęło łkanie, wzruszenie - mówi Kasia. - Moja mama jak zwykle płakała. Mówiła potem, że zagraliśmy inaczej niż przed wyjazdem, że jest w nas nowa energia i prawda. 

Urszula Dąbrowska, Kurier Poranny, 16 maja 2008