Obyś cudze dzieci uczył…przekleństwo czy błogosławieństwo?
W ciągu pierwszych kilkunastu lat w szkole spędzamy większą część naszego życia (żłobki, przedszkola, podstawówki, gimnazja, szkoły średnie). Szkoła to – zaraz po domu rodzinnym – drugie miejsce, w którym uczymy się, jak żyć. Nie tylko zdobywamy wiedzę z poszczególnych przedmiotów, uczymy się jak współistnieć, współpracować, współdziałać z rówieśnikami i całą masą osób, które tworzą organizm zwany szkołą.
Matematyka, geografia, fizyka, chemia – niezrozumiałe początkowo terminy stają się coraz bardziej znajome, zaczynamy dostrzegać związki i zależności między pojęciami pozornie sprzecznymi i niepowiązanymi. Za każdym przedmiotem stoi on/ona – nauczyciel/nauczycielka, tłumacząc zawiłości gramatyki języka ojczystego, pokazując krańce świata, opowiadając o dawnej lub nie tak dawnej przeszłości, zachęcając do jeszcze szybszego biegu, jeszcze wyższego rzutu, jeszcze dalszego skoku. Nie tylko przekazuje wiedzę podręcznikową, ale także opiekuje się, dba o bezpieczeństwo, czasem wysłucha i podpowie.
Nie każdy jest jak John Keating, bo Johnów Keatingów nie produkują taśmowo, ale każdy z nas spotkał na swojej drodze przynajmniej jednego Nauczyciela przez wielkie „N”, któremu zawdzięcza taki a nie inny kierunek swej życiowej ścieżki.
Cudze dzieci uczyć? Z kilkadziesiąt lat temu – błogosławieństwo, a teraz?
Sejneńskie rozmowy #7. Z notatnika Agnieszki Fiedorowicz
Foto: Wiesław Szumiński
(niniejsza notatka pochodzi z serii zapisków pospotkaniowych)
Sejneńskie rozmowy #2 - Radek Liszewski
Sejneńskie rozmowy #3 - Mikołaj Trzaska
Sejneńskie rozmowy #4 - Sejneńscy lekarze