Krasnogruda nr 11. JANUSZ NICZYPOROWICZ: Sok z proroka.

Krasnogruda nr 11. JANUSZ NICZYPOROWICZ: Sok z proroka.

Sok z proroka 

Dopóki żył, mówił o sobie - pochodzę znikąd. 

Dlatego nazywano go Coca-Cola Cocteau. 

Urodził się w 1928 w Pittsburgu, w stanie Pensylwania, w Stanach Zjednoczonych. Umarł w tym samym mieście pięćdziesiąt dziewięć lat później. 

Nie zapił się na śmierć. Nie przedawkował narkotyków. Chociaż tak chce legenda. Donikąd czyli do swojej prawdziwej ojczyzny przyjechał kilka miesięcy przed śmiercią. 

Ale jeszcze za życia okrzyknięto go geniuszem XX wieku i prorokiem. Jednakże tam, skąd pochodzi jego rodzina, nazywano go debilem, szarlatanem, komediantem i zdrajcą. 

Świat zna go pod nazwiskiem Andy Warhol. 

Naprawdę nazywał się Andrej Varchola.

Na jego grobie nikt nie składa kwiatów. Zamiast wieńców i zniczy ludzie przynoszą puste puszki po coca-coli, soku pomidorowym i piwie. Kiedy ten złom przykryje całą mogiłę i nie widać już krzyża o wielu ramionach, ktoś usuwa odpadki. Wtedy wszystko zaczyna się od początku. 

Osuwam się z bieszczadzkich wyżyn ku Przełęczy Dukielskiej. Już w Słowacji, za plecami, zostawiam góry przyprószone rozwodnionym atramentem i słońcem. Krajobraz uspokaja się i wyrównuje. Kwiaty, które tu rosną i drzewa, malował na swoich obrazach. Ale nigdy ich nie widział. Tuż przed śmiercią zobaczył jedynie Bratysławę. Nie dotarł do wsi Mikova, gdzie urodzili się jego rodzice Andrej i Julia z domu Zavacka, ani do miasteczka Medzilaborce, w którym mieści się dzisiaj bodaj największa w europie kolekcja jego prac. 

Obsesyjnie bał się zemsty komunistów i aresztowania tylko za to, że w roku 1913 jego ojciec wyemigrował za chlebem do amerykańskiego raju i piekła. 

Lękał się samotności w tłumie po tym, jak uszedł z zamachu na swoje życie w Sztokholmie w roku 1968. Bał się ludzi. Oni bali się o niego. On mniemał, że jest pod specjalnym nadzorem, ale to tylko Bohumil Hrabal ogłosił trzy lata wcześniej swoje pociągi. Był niski, drobny, chudy. Dlatego łatwiej mu było oglądać ludzi z dołu. Pod spódnicami bowiem mogą być ukryte skarby świata całego. 

Ale to właśnie Hrabal w tomie "Zaczarowany flet", w niedużym opowiadaniu "Biały konik" zachłysnął się Warholem. "A potem ten wstrząs, Kwiecieńko, Andy Warhol! Ta wystawa... Żeby się na nią dostać, ludzie ustawiali się w kolejce jak na mecz koszykówki... tyle ludzi pragnęło zobaczyć, co i ja zobaczyłem... Andrieja Warhola, tego, który osiągnął szczyt prostoty i powszedniości, który powiedział to wszystkim... co w tym kraju wspaniałe to to, że ci najbogatsi w Ameryce mogą konsumować to, co najbiedniejsi. Możesz oglądać telewizję i pić coca-colę, widzisz, że prezydent pije coca-colę, Liz Taylor również pije coca-colę i ty możesz ją pić. I jestem, Kwiecieńko, dumny z tego, że jego rodzice przybyli z Mikovej gdzieś tak koło Medzilaborec, że oczy Andy Warhola to oczy Rusinów i ich tęsknota, oczy mużyków, którzy piją z rozpaczy nad tym, że życie jest krótkie i biedny człowiek nie ma nic poza tą swoją godnością... Kiedy przyszła nasza kolej, Kwiecieńko, weszliśmy do ogromnego foyer Muzeum Sztuki Nowoczesnej, a tam było kilkaset krów w uździenicach, kilkaset krów zdobiło niczym tapety wszystkie ściany i ja natychmiast zrozumiałem, że wcześniej niż zupa Campbela musiały być krowy i ich mięso... i wszystko, co widzieliśmy potem, znaliśmy już, wszystko podziwialiśmy, ale nie przywiązywaliśmy nigdy do tego takiej wagi... dopiero Andy Warhol wszystkie te Liz Taylor i wszystkie te Jackie, i wszystkie te katastrofy samochodowe, i wszystkich tych Elvisów Presleyów, i wszystkie te konserwy, i wszystkie te rozbite samoloty, wszystkie te banknoty dolarowe i studolarowe, i krzesła elektryczne, słowem: wszystko to, co nas w tym mieście otacza, to wszystko dopiero dzięki temu, że Andy Warhol to ze swojego polaroidu sitodrukiem, siebdrubkiem powiększył do dwóch metrów na jeszcze więcej, to wszystko dopiero w tej postaci powiedziało, co nas pociąga w ludzkim nieszczęściu i urodzie, w czempionach filmu i teatru, i sportu, i życia publicznego... i w odtrąconych rzeczach i ludziach, to wszystko, od czego nasze oczy nie mogą się oderwać, od gazet i obwieszczeń, i plakatów, tak oto Andy Warhol schwytał nas w pułapkę, jaką mu podpowiedzieliśmy, i w ten sposób przydał sztukom plastycznym cały wymiar więcej..." 

W Mikovej zburzono dom, w którym mieszkali rodzice Warhola. Tuż po wojnie. Na fundamentach zbudowano nowy dom, w którym zamieszkała daleka rodzina. Możliwe, że w pobliskich Medzilaborcach nigdy nie był nawet jego ojciec ani matka. Jak to się stało, że to maleńkie słowackie miasteczko wzniosło zamaszyste i nowoczesne "muzeum moderneho umenia i rodiny Warholovcow" przy ulicy imienia Andy Warhola? Jakimi drogami trafiło pod jego dachy dwadzieścia pięć oryginalnych serigrafii jednego z największych twórców pop-artu, wycenianych dzisiaj na miliony dolarów? 

A zaczynał od dekorowania wystaw sklepowych, malowania reklam czy rysowania obrazków do czasopism. Był chudy, drobny, znerwicowany, o twarzy neurotyka, czasem zachowywał się jakby życie sprawiało mu ból. Zdradzał wyraźne skłonności homoseksualne, nie cierpiał, gdy dotykały go kobiety. Demonstracyjnie maskował braki urody. Najpierw nosił ciemne okulary, potem srebrną perukę, a z czasem zaczął posługiwać się sobowtórem, aby uniknąć kontaktu z otoczeniem. 

Pop-art uważany za rdzennie amerykański ruch nie narodził się jednak w Stanach Zjednoczonych. To jedna z wielu łatwo zrywalnych nitek, podobnie jak w życiorysie Warhola, którego uważano za Czecha, Wołocha, Słoweńca. Był Rusinem, grekokatolikiem; możliwe, że w jego żyłach płynęła krew wołoska, łemkowska, ukraińska, słoweńska. Dlatego właśnie mówił, że jest znikąd. 

Pop-art narodził się w Anglii w roku 1956, kiedy to amerykański malarz Ronald Kitaj, na jednym ze swoich obrazów poświęconych tematyce slumsów, maznął pędzlem wyraz "pop". Krytyk Lawrence Alloway utworzył od tego słowa nazwę całego kierunku, który błyskawicznie, jako zjawisko artystyczne, zaczął rozprzestrzeniać się po malarskich pracowniach i salonach wystawowych. 

Popular art oznaczało sztukę z ludu i dla ludu. Jej źródłem i natchnieniem stał się lumpenproletariat, lokatorzy przedmieść, ohydy metropolii, rekwizyty codzienności wypluwane przez stolice świata, subkultura 
i marzenia zaludniających slumsy wyrzutków. Sztuka, według filozofii pop-artu, miała odrzeć cywilizację z blichtru. Pop-art nigdy nie zakładał oszołomienia widza doznaniami estetycznymi. 

Kiedy John Lennon i grupa "The Beatles" śpiewała swoje ye, ye, ye oraz afirmowała "wieczór po ciężkim dniu", a miliony nastolatków darło na sobie ubrania i w spazmach tarzało się po murawach stadionów, Andy Warhol zaczął malować etykiety zup w puszkach, powielał we wszystkich możliwych kolorach portrety Marilyn Monroe, profanował dolara jako symbol i cel życia ówczesnego społeczeństwa, fotografował banał twarzy Elisabeth Taylor czy Elvisa Presleya. 

Pierwsze wystawy tych prac, z chwilą gdy znalazły się na ścianach Museum of Modern Art w Nowym Jorku, a później w innych sławnych galeriach Paryża i Londynu, przesądziły o karierze pop-artu. 

"Warhol celebruje czarne misteria w absurdalnym świecie, gdzie ubezpieczenia społeczne nie ustrzegą przed nagłą śmiercią przez zaczadzenie lub zmiażdżenie, przed wypadkiem na drodze, gdzie teoretyczny postęp humanizmu i szacunku dla życia dopuszczają torturę krzesła elektrycznego lub zatrucia gazem" - napisał w roku 1964 francuski krytyk Gerald Gassiot-Talabot w próbie definicji atmosfery obrazów Andy Warhola, atmosfery wypadków drogowych, studenckich rozruchów, przedstawiania krzesła elektrycznego jako dzieła człowieka i jego myśli dla uśmiercania innego człowieka. 

Warhol pierwszy dostrzegł w ludzkim przerażeniu malarski temat. dlatego fotografował tragicznie owdowiałą Jacqueline Kennedy, ludzkie zwłoki, powtarzał listy gończe za przestępcami jako wytwór cywilizacji represyjnej. 

Ale kto wie, czy w ten sposób nie protestował przeciwko takiemu właśnie światu? Czy kolorowa, uśmiechnięta, zwielokrotniona Marilyn Monroe, mimo samobójczej śmierci, nie była dla niego rodzajem afirmacji życia? 

Warhol pozwalał widzom kontemplować opakowania, puszki, butelki, erotyczne rysunki i portrety zwłok w rozbitych samochodach jako symbol tego, co wytwarzane jest w milionach egzemplarzy przez cywilizację, zjadającą się jak symboliczny wąż, od własnego ogona, bo tracącą indywidualizm, fenomen indywidualizmu. 

- Życie, sam fakt życia, oddziałuje na mnie bardziej niż jakakolwiek indywidualna osoba - powiedział Andy Warhol w jednym z wywiadów w roku 1967 - jakikolwiek malarz. W ogóle ludzie wpływają na mnie; nienawidzę tylko przedmiotów, one nie wywołują we mnie żadnego zainteresowania; także kiedy maluję je, wyciągam z nich wszystko, co się da, bez żadnego wobec nich sentymentu. Cała ta reklama, która mnie otacza? To naprawdę zabawne... 

Warhol wyróżniał się tym spośród innych artystów uwikłanych w pop-art, że zastosował na szeroką skalę fotografię. Robił niezliczone powtórzenia Elvisa Presleya, Ingrid Bergman, Marilyn Monroe, Jacqueline Kennedy, wspierając swoje dzieła jednym z kanonów popartowskiego ruchu - trzydzieści to więcej niż jedna. 

Ale czy to właśnie nie Andy Warhol utrwalił w naszych umysłach te niezapomniane twarze-symbole? Czy to nie on, w chwili gdy patrzymy na jego kolorowe serigrafie z twarzą boskiej Marilyn, uświadamia nam tragedię przemijania? Makabrę śmierci? Wyzwolenie przez śmierć? Czy dolar nie stał się zielonym cielcem naszego świata? A skoro tak, to czy mieli rację krytycy europejscy, którzy po serii wystaw Warhola w latach 1971-72 w galeriach i muzeach Paryża i Londynu zapytywali: "Dlaczego bez umiaru narzuca się nam postać Warhola udrapowanego na proroka dnia dzisiejszego, którego religia musi jakoby prędzej czy później obowiązywać?" 

Odpowiedź wydaje się prosta. Bo Andy Warhol podtyka nam przed oczy świat, który kochamy, w którym pławimy się, który chcemy posiadać, którym chcemy zawładnąć, albowiem wielbimy go jak pogańskiego złotego bożka: jak wszystko, co stworzyliśmy. On miał odwagę to zrobić. Zdjął nam bieliznę i zaśmiał się z naszych snów o potędze. Dlatego właśnie był przez jednych znienawidzony, przez innych zaś okrzyknięty geniuszem. 

Przed wejściem do muzeum w Medzilaborcach patrzą na nas setki jego twarzy. Ogromnych. Potem, na innej ze ścian, przytłacza nas tapeta z tysiącami jego podobizn. Kiedy po chwili z sufitu zdają się sfruwać na widza bezszelestnie gigantyczne jednodolarówki, wkraczamy w świat pop-artu, jakże szokujący dla podróżującego przez północno-wschodnią Słowację. 

w roku 1986 Michał Bycko, malarz mieszkający w Medzilaborcach, postanowił wyprawić swoją żonę do Ameryki na saksy. Wówczas to jej babka, Eva Bezek, poradziła jej, aby odnalazła za oceanem bogatych krewnych, którzy wyjechali tam w pierwszych latach XX wieku. 

- Jeden z nich - powiedziała - dorobił się nawet fortuny na malowaniu puszek i etykiet reklamujących sok pomidorowy oraz robieniu zdjęć sławnym aktorkom. 

Michał Bycko zerwał się od stołu i krzyknął: 

- Niemożliwe! To przecież musi być Andy Warhol! 

Eva Bezek była rodzoną siostrą Julii Varcholovej, matki Andy’ego. Kilka miesięcy później dotarła do Medzilaborców wiadomość o jego śmierci. 

W ówczesnej Czechosłowacji nie pisano o nim prawie wcale, a jeżeli już gazety pomieszczały jakieś informacje, to przedstawiano go raczej jako reprezentanta burżuazyjnej społeczności, renegata, typowy produkt społeczeństwa konsumpcyjnego. Do Medzilaborców przyjechał w październiku 1987 roku John Varchola, starszy brat Andy’ego, aby odnaleźć resztki rodziny i poinformować, że powołano fundację imienia sławnego brata, która chciałaby jakoś uhonorować kraj przodków i zorganizować tutaj jego muzeum lub galerię oraz ofiarować pamiątki po nim i jego prace. 

Michał Bycko wiedział, że to gratka nie lada. To może być atrakcja przyciągająca turystów z całej Europy. Ale ówczesne władze wpadły w popłoch. Muzeum dla renegata, dziwaka, popartysty? Kiedy John podróżował po Słowacji, próbując przekonać partyjnych bonzów do idei galerii, minister spraw zagranicznych Bohumil Mnioupek przesłał mu listę sześćdziesięciu pytań dotyczących intymnego życia Andy Warhola: o kobiety, alkohol, narkotyki, politykę, religię, sztukę. Usprawiedliwiał się tym, że pisze pracę naukową o nim. niestety, ta wywiadowcza sztuczka nie powiodła się. John zbył ministra milczeniem. Taką wiadomość posiada znawca kultury naszych południowych sąsiadów Leszek Mazan. 

Władze z wolna oswajały się z myślą, że dziwak i kapitalista, egzemplifikacja społeczności burżuazyjnej, ale jednak okrzyknięty geniuszem sztuki XX wieku, mógłby ostatecznie mieć jakąś izbę pamięci. spośród różnych propozycji wybrano, za sprawą uporu Michała Bycki, Józefa Stehnacza, Stanislava Protivniaka, Anny Jalczovej, Michała Sirika i innych, właśnie Medzilaborce. Warunkiem fundacji był porządny budynek, w którym oryginalne prace Warhola znalazłyby godną oprawę. Taką budowlą był wznoszony wówczas dom kultury. 

Rozpętało się piekło. Miejscowi działacze partyjni zaczęli zbierać podpisy pod protestem przeciwko odbieraniu klasie robotniczej miejsca wypoczynku, a młodzieży sceny, na której mogłaby tańczyć tańce ludowe. W hecę włączyła się nawet prasa ukraińska czyli radziecka, grzmiąca, że głosi się chwałę zdrajcy ojczyzny, renegatom, uciekinierom, którzy zamiast wspomóc budowę socjalizmu w Czechosłowacji, chcą tumanić naród bazgrołami i wytworami narkotycznych halucynacji. 

Sprawa galerii zaczęła się ślimaczyć. Tymczasem wywrócił się mur berliński, rozpadł się Związek Radziecki. Pierwszy na niedawnej liście wrogów ludu - Vaclav Havel - został prezydentem. To on, jednym listem, otrzeźwił umysły tych, którzy grzmieli, że nie dopuszczą, aby szarlatan kpiący z Lenina oraz sierpa i młota zawładnął domem kultury w Medzilaborcach. 

Muzeum Sztuki Nowoczesnej zaczęło żyć własnym życiem po wernisażu, pierwszego października 1992 roku. 

Możesz tu - widzu - zobaczyć aparat fotograficzny, którym Andy robił zdjęcia Jacqueline Kennedy, Marilyn Monroe, Elvisowi Presleyowi, Ingrid Bergman, maleńkie radio, jego marynarki, kurtki, pióro, drobiazgi, którymi zagracona była jego pracownia, a nawet koszulkę, w której został ochrzczony, setki dokumentów, zdjęć, szkiców, rysunków, ikon, do których modlił się lub tylko pozwalał im zaludniać świętymi swoją wyobraźnię. O taką schedę mogą, w najpiękniejszych snach, błagać właściciele największych galerii. 

A on tu jest. Można sobie zrobić z nim zdjęcie. W maleńkich Medzilaborcach na Słowacji. 

- Za opłatą - mówi kasjerka i sprzedaje bilet. 

Kiedy otwierano w miasteczku muzeum sztuki nowoczesnej z gwiazdą Andy Warhola wewnątrz, w Medzilaborcach zaczęły krążyć puszki oklejone etykietą z napisem "Varholova rajcinowa stiava" czyli zupa pomidorowa á la Warhol. Chętni mogli je kupić za jedyne dwadzieścia dwie korony czyli za około siedemdziesiąt centów. Etykiet takich wydrukowano dwa tysiące. 

Jeśli wypełni się filozoficzny testament artysty, to jego credo, że oryginał należy powielać, aby zobaczyli go wszyscy, stanie się jednym z najbardziej nośnych haseł sztuki w ogóle. Albowiem móc trzydzieści razy, niemal w jednej chwili, bezkarnie całować się z Marilyn Monroe, to lepiej niż jeden raz. Czyż nie jest frajdą, symbol uduchowienia - Giocondę - sprowadzić do rangi fetyszu, zdesakralizować? 

Być może jakimś wytrychem do jego twórczości jest znaczenie słowa - kamuflaż. Warhol twierdził publicznie, że nie miałby za złe publiczności, gdyby dzięki serigrafii nie odróżniała jego prac od oryginalnych dzieł innych malarzy. Ale jak ma się do tego dbałość o szczegóły, gdy asystenci, w tak zwanej Factory - jego pracowni, produkowali masowo odbitki? 

Warhol był przewrotny. Mógł posługiwać się sobowtórem, aby było go "schizofrenicznie" wielu lub właśnie ze strachu przed przymuszaniem go do ekspiacji. Chciał ze swoją sztuką trafić do mas, ale jednocześnie bywał w snobistycznych salonach. Dbał o dobre układy z kolekcjonerami i właścicielami galerii, a jednocześnie chciał, aby jego plakaty zdobiły ulice. Profanował dolara, ale jak każdy "masowy" mieszkaniec globu kochał niepowtarzalną zieleń tych banknotów. 

Może tylko w jego życiorysie to jest prawdą, że obawiał się ludzi. Przeżył kilka zamachów na swoje życie. Raz w Sztokholmie, wielokrotnie w swojej pracowni, gdzie dochodziło do strzelaniny, został ranny w zamachu dokonanym przez szaloną feministkę należącą do Stowarzyszenia Zabójczyń Mężczyzn - Walerię Solanis, która postrzeliła go w ramię. Ale przecież wiedział, kim ona jest i zaprosił do swojej Factory? Więc - u licha - o co mu szło? 

Być może już za kilka lat ta cholerna "Varholova rajcinowa stiava" - jeśli ktoś nie wysiorbał jej doszczętnie pod jakąś lokalną gorzałkę - pójdzie w Paryżu albo Londynie czy Nowym Jorku jak prace Warhola - za setki tysięcy dolarów, a może za pięćdziesiąt centów? 

Wtedy ironia byłaby nasycona. Chciał do mas, masy będą go miały. Kto wie? 

Pop-art otworzył nowe możliwości. Pokazał nowy sposób widzenia świata. 

Czy Andy Warhol był człowiekiem, który w sztuce wyjął zawleczkę granatu ludzkiej wyobraźni, czy też ją włożył w zapalnik, ponieważ cywilizacja robiła wszystko, aby wybuchnąć? 

Co za banał? Tak się bał, a umarł podczas rutynowego zabiegu kontrolnego po wycięciu woreczka żółciowego. Ale nic nie jest pewne. Tak jak u Hrabala, który oficjalnie wypadł przez okno, ale w skrytości ducha marzył o takiej śmierci i czekał na okazję, pisząc o tym i uprzedzając świat. 

To mógł być największy happening świata. Bo skoro Warhola uznano za jednego z najbystrzejszych uczestników pop-artu, to ten sukinsyn mógł przewidzieć, że z tego samego pnia wyrwie się na świat spektakl happeningu. 

Andy, wstawaj z grobu! Są jeszcze miliony milionów puszek z sardynkami, tuńczykami, makrelami, pasztetami i mielonką. Wszystkie oklejone ohydnymi etykietami chwalącymi świński ryj i krowią mordę. 

Kupiłbyś sobie - Andy - te Medzilaborce, z pomnikiem wdzięczności wyzwolicielce armii czerwonej w centrum i oglądał go bez lęku. Z tej gwiazdy na jego szczycie wyczarowałbyś niebieskie słoneczko. 

Bo zielone byłoby przecież dziwne. 

Ostatnie kilka lat życia upłynęło Warholowi na fascynacji telewizją. Uznał ją za największe medium na świecie. Zaczął cyklicznie udzielać wywiadów, występował w serialu a nawet w muzycznym programie MTV. Planował monumentalną historię amerykańskiej telewizji, ale zrealizował tylko lądowanie człowieka na księżycu. 

Kto wie, czy nie marzyło mu się w ostatnim rozdziale sfilmowanie własnej śmierci i umieszczenie potem napisu: 

KONIEC ŚWIATA. REŻYSERIA - ANDY WARHOL.

Krasnogruda nr 11, Sejny 2000, Pogranicze.