Krasnogruda nr 12. IHNAT KANCZEUSKI: Odwiecznym szlakiem. Przeł. Czesław Seniuch.

Krasnogruda nr 12. IHNAT KANCZEUSKI: Odwiecznym szlakiem. Przeł. Czesław Seniuch.

IHNAT KANCZEUSKI 

Odwiecznym szlakiem 
Fragment
 

W swych zdecydowanych dążeniach i skłonności do rozwiązań skrajnych, do narzucania wszystkiemu jednolitej postaci, Wschód dochodzi do absurdu. Stąd na przykład i to, że Wschód nie uznawał nas jako Białorusinów, lecz wymagał od nas przyjęcia swojej własnej wschodniej postaci, która wedle wschodniego rozumienia jest obowiązująca. "Słowiańskie strumienie spłyną do rosyjskiego morza" - oto jak ugruntowano obowiązkową rusyfikację. Stąd płynie gwałt i ucisk naszej indywidualności, stąd gwałtowne pragnienie pozbawienia nas twarzy. Oni nie rozumieli, że wraz z białoruskością tracimy również lepszą cząstkę człowieczeństwa.

Wyzwolenia, ratunku przed opresją ze Wschodu oczekiwaliśmy od Zachodu. Szedł on ku nam z zachęcającym uśmiechem na różowych wargach i mieliśmy okazję w historii zapoznać się z tym sympatycznym zjawiskiem. Co prawda, naszym najbliższym Zachodem byli Słowianie, Polacy, i wpływy Zachodu nabrały u nich specyficznego słowiańskiego wyrazu, ale jednak to był Zachód. (...) Doświadczenie historyczne nauczyło nas, że gdy człowiek Zachodu robi nam przyjemność, to jeszcze nie oznacza, że nie doznamy przykrości z jego strony. Jego pocałunek świadczy nie tylko o przyjemności, lecz i o możliwości zdrady. Dowodzi tego gruntowne doświadczenie naszego ludu. 

Ta cecha Zachodu dała się zauważyć w stosunku do nas. Niósł nam najpiękniejsze idee humanizmu, liberalizmu, demokracji, ale za pięknymi słówkami zawsze podążał gwałt duchowy i ekonomiczny, wyzysk, ucisk, pogarda. Piękne słowa i haniebne czyny współistnieją w życiu Zachodu dziwnym i niepojętym dla nas sposobem. 

Wschód dokonywał na nas gwałtu w imię szerokich wizji: w imię zjednoczenia wszystkich Słowian albo łączenia się proletariatu światowego. Jest to zresztą cecha nie tylko Moskali, ale całego Wschodu (...). Zachód nie jest taki, Zachód takiego błędu nie popełnia, bo zdaje sobie sprawę z niemożności zrealizowania takich idei. Jednak w praktyce postawa Wschodu i Zachodu wobec nas różni się tylko w szczegółach: nie w swej istocie, a tylko w ilości i wielkości. Wschód zagarnia od razu dużo, Zachód postępuje delikatniej i zagarnia mniej. Żaden europejski imperializm nie da się porównać, pod względem zamiarów i planów, z moskiewskim internacjonałem, tak jak i Warszawa nie sięga po Moskwę czy Pragę, podczas gdy Moskwa, całkiem serio przez swe słowianofilstwo, chce panować nad Pragą, Warszawą, Belgradem czy Sofią. 

Za to Zachód - to wielki człowiek do małych interesów i jego zdolności odciskają się na białoruskiej szyi. Polska nie daje się ponosić słowiańskiemu przeznaczeniu, ale jej mesjanizm nosi cechy wschodnie, a jego twórcą jest Białorusin z urodzenia - Mickiewicz. Jego marzenia dla Polaka to tylko piękne słowa, natomiast organicznie bliską i miłą jego sercu pozostaje "idea jagiellońska", bardzo odległa od Mickiewiczowskiego mesjanizmu, tylko sztucznie nim przyozdobiona. Tu nie ma mowy o całym świecie, o wszystkich Słowianach, nie - Polska chce być tylko "od morza do morza". 

I oto dokonuje się gwałt nad naszymi duszami, bo przypadkowo my także znaleźliśmy się między obu morzami. I Zachód poczyna tu sobie z całym okrucieństwem Wschodu: gwałt, przymus, poniewierka, wyrywanie z Białorusina jego duszy przy okazywaniu mu przyjemnej zachodniej twarzy. 

W ciągu długich lat ucisku i poniewierania naszego ducha zrozumieliśmy, że w jakąkolwiek ludzką skórę człowieka przyoblekać - zawsze będzie nieszczęśliwy, bo zawsze będzie chciał być nade wszystko samym sobą, człowiekiem, a nie kukłą odzianą w szaty katolika czy prawosławnego, kopią Rosjanina czy Polaka, z obliczem burżuja lub komunisty. Nie da się wielkiej duszy człowieka wcisnąć w te ciasne, mizerne ramki. Wielowiekowe doświadczenie podpowiada nam, że ani zachodnia, ani wschodnia kultura nie zapełnia przestrzeni naszego ducha, bo obie realizują się w postaci gwałtownego ludożerczego mesjanizmu i różnią się jedynie terminami, hasłami, podczas gdy ich więzy są dla duszy naszej jednakowo bolesne. 

Musimy szukać innych dróg... 

By naszemu narodowi zapewnić swobodę twórczości we wszystkich dziedzinach życia, musimy stworzyć własne, odpowiadające nam formy. Jest to oczywiste. Lecz w szlachetnym dążeniu do odrodzenia duchowego kryje się wielkie niebezpieczeństwo: wyhodowania w miejsce obcych, narzucanych nam mesjanizmów - swego własnego. 

Chodzi o to, żeby formy nowego życia Białorusi przez nas odkryte nie stały się dla nas więzieniem i udręką. Na przykładzie obcych mesjanizmów obserwowaliśmy, jak dramatycznie skrępowane staje się życie pod nieograniczoną wszechwładzą formy. Wysoki poryw naszego jednostkowego i narodowego odrodzenia nie może zrodzić gwałtu i cierpień ani dla innych, ani dla nas samych: nie możemy dopuścić do białoruskiego mesjanizmu. Bo on oznacza (w jednostkowym i zbiorowym wymiarze dla obcych i dla swoich) jedynie przymus, udrękę i śmierć. Dotąd - milionami własnych śmierci służyliśmy obcym mesjanizmom. Nie powinniśmy na takiej podstawie budować naszej własnej przyszłości. 

Musimy szukać innych dróg... Nikt nam form życia z zewnątrz nie narzuca, stwarzamy je sami i sami sobie, gdy to niezbędne, wkładamy łańcuchy: stworzyliśmy rodzinę, państwo, sąd, kościół, partię. To wszystko stworzyliśmy sami. Wiele spośród tego krępuje dziś naszą wolność, ale stworzone formy mają wielką żywotność. Zamiast służyć człowiekowi w jego potrzebach życiowych, forma zaciska się człowiekowi na szyi, zaczyna kierować człowiekiem, dławiąc swą władzą prawdziwe ludzkie życie. 

Walka ducha z dominującymi formami stanowi zarówno treść życia, jak i jego niedole; potrzebna jest płynna, zmienna forma, adekwatna do przejawów życia, a właśnie jej nie ma. 

Forma jest wynikiem twórczości człowieka. Człowiek tworzy, gdy kocha swoje dzieło. Człowiek pragnie dla swego dzieła wiecznego istnienia: z tego właśnie płynie siła i żywotność formy. Kodeks moralny, prawo zwyczajowe, w którego tworzeniu bierze udział niemal cały lud, zawsze miały znamiona boskości. Powstają legendy i baśnie o tym, że Bóg zstąpi na ziemię i da ludziom Zakon Boży. Pierwszy kodeks moralny ludzkości - Dziesięć Przykazań - pojawił się w błyskawicach i grzmotach od samego Boga, który zstąpił w obłokach na górę Synaj. Tak oto znamieniem boskiego natchnienia lud sankcjonuje każdą formę obyczajową. W tym jest jej siła, stąd władza nad ludźmi i terror formy, nawet gdy straci swój sens wobec zapotrzebowania na nową formę. (...) 

Im słabiej jest rozwinięta duchowość człowieka, tym większa rola przypada formie: zwyczajowi, dogmatowi, doktrynie, nieznanemu hasłu. Znana jest siła prawa zwyczajowego wśród wieśniaków, fanatyczna religijność wśród ciemnych nieoświeconych ludów, skłonność do tajemnych formuł religijnych w niezrozumiałym języku. Na naszych oczach wyrosła zdumiewająca siła haseł politycznych, równie niezrozumiałych, co niekiedy pozbawionych sensu, charakteru zarówno skrajnie reakcyjnego, jak i ultraradykalnego, które to hasła tłum witał gorącym aplauzem. 

Im dusza jest mroczniejsza, tym panowanie formuły bardziej niepodzielne. Na końcu forma przemienia się w starożytnego Molocha, w którego ognistą paszczę matki wrzucały swe dzieci. Ileż molochów zachowało się do naszych czasów! Ile przyniosły one niepojętych i niepotrzebnych ofiar! Zbiorowa psychoza mas plus sprytna agitacja - i znowu trzewia molocha pożerają najlepsze, najświatlejsze młode siły ludzkości, przekonane o tym, że giną za najlepsze idee ludzkości, że swe życie składają na ołtarzu prawdy ogólnoświatowej. (...) 

Czas nabrać przekonania, że nie istnieją formy uniwersalne, formy ogarniające całe życie i całemu życiu odpowiadające. Sumienie ludzkie nie poprzestało na jedynej formie, lecz cudownym sposobem podąża dalej i wyżej. Upadły wszystkie formy, które chciały dominować nad człowiekiem, bo człowiek nie może z czystym sumieniem poświęcać im całej swej duszy. Spoczywa rozbity, roztrzaskany moloch religii, państwa, skodyfikowanej moralności i wiele innych. 

Nie martwe formy, lecz sam człowiek jest panem swego życia. On tworzy wszystkie formy życia. To one zależą od człowieka; człowiek nie musi pozostawać we władzy martwych, struchlałych form: konfesji, moralności, kodeksów, zbiorowych przywidzeń. Czas zrozumieć, że życie kieruje formami, a nie na odwrót, że sam człowiek, jego wielka, pokrewna promieniom słonecznym dusza, jej naturalne dążenia do światła, piękna, prawdy - stanowi treść życia, że w prawdziwym godnym życiu nie ma miejsca na bóstwa i ich ofiary. 

W obu kulturach europejskich (Wschodu i Zachodu - przyp. C.S.) forma znęca się nad życiem: w jednej - monolityczna, w drugiej - połupana na kryształy. (...) Natura dowodzi nam, że jedność formy i treści jest koniecznym warunkiem życia. Forma istnieć musi. Nic, co żyje, bez niej się obejść nie może. Tylko nieskończoność, tylko wieczność nie ma formy. W formie zawarty jest sens życia materialnego. A życie płynie jak rzeka i jest zmienne, jak odbicie słońca w kroplach rosy. Dusza ludzka - to taka kropelka, igrająca kolorami promieni. Nie wolno jej niewolić w futerałach, trzeba pozwolić jej migotać całym bogactwem barw. W tym sens i piękno życia. 

1921 rok 
Przełożył Czesław Seniuch

Krasnogruda nr 12, Sejny 2000, Pogranicze.