Tytuł można rozumieć na kilka sposobów, objąć interpretacją „cud”, jaki miał miejsce podczas nabożeństwa, a o zainscenizowanie którego oficjalnie i z pompą oskarżono księdza Doufala, ale też „cud” erupcji Praskiej Wiosny 1968 roku i „cud” jej sromotnego sklęśnięcia. Mogłabym dodać jeszcze cud młodości, do której Skvorecky tak lubi powracać w swoich prowokujących i „niepoprawnych” powieściach oraz prawdziwy „cud” odnalezienia się w skomplikowanej, poszatkowanej, ani trochę nie linearnej narracji. Nie powinna ona jednak nikogo zniechęcać, gdyż w zamian za trud przenoszenia się w czasie, odnajdywania w dygresjach, otrzymujemy żywy, migotliwy i, mimo tragizmu wydarzeń, przesycony dowcipnym sarkazmem obraz pewnej ważnej, minionej dawno epoki czeskiej historii i obyczajowości. W tle słyszymy pulsujący bebop, modlitwę, okrzyki podnieconego tłumu i miłosne westchnienia, gdyż główny bohater, Danny Smiricky, to wielbiciel i kolekcjoner kobiecych wianków.
Czy możemy jeszcze wierzyć w istnienie, w dopuszczalność cudu, w świecie tak łatwo poddającym się kontroli, ulegającym demagogii i wpadającym w pułapki mistyfikacji? Na pierwszy plan wysuwa się tu cynizm, on zaś nie dopuszcza w swoje pobliże boskiej, ani żadnej innej nadprzyrodzonej, dobrej, niewytłumaczalnej konkretnym „interesem” interwencji.
Cudowna zdaje się być jedynie natura, rozciągająca się dookoła w swojej autentycznej szczodrości, „czarująca okolica, pofałdowana, porośnięta zieloną trawą i ciemnymi lasami, po niebie krążyła para bocianów, a na horyzoncie widać było zamek z wieżyczkami, w niedający się wyjaśnić sposób trwale uczepiony samotnej skały. Słońce rozproszyło popołudniowe chmury i pomalowało cały pejzaż wieczorną rdzą, a długie cienie topól słodko i bezlitośnie obejmowały starą, wąską szosę.”
Skvorecky przerzuca nas od tuż powojennej komunistycznej rzeczywistości w okres wybuchu wiosenno-praskiego entuzjazmu, tego haustu wolności, który okazał się jednak zbyt silny, by nie zostać zmuszonym do odkrztuszenia go w gwałtownym zachłyśnięciu, zduszenia w obawie przed konsekwencjami, wyplucia w koleiny wydrążone w czeskiej ziemi gąsienicami przyjacielskich czołgów przybyłych z bratnią pomocą. Tak się więc przetaczamy pomiędzy początkiem lat 50-tych, kiedy to Danny jest ledwie początkującym nauczycielem, a rokiem 1968, rokiem przełomu, a raczej niespełnionej nań nadziei. Nasz bohater podsumowuje wszystko (choć stara się unikać ocen) doświadczonym, nie poddającym się już tak łatwo ułudzie, spojrzeniem dojrzałego pisarza i człowieka sceptycznego, który widzi rzeczy takimi, jakie one są naprawdę, a nie na jakie chciałyby wyglądać.
Taki to właśnie był dualizm tych (i nie tylko tych) czasów. Z jednej strony ludzkie instynkty, pragnienia młodych ciał i serc, wiosna i jej wszystkie uroki, ptasie harce i nagie rusałki wyłaniające się z wodnej kąpieli. Z drugiej zaś prowokacje, polityczne naciski, sztywna, zunifikowana nowomowa partyjna i w końcu męczeńska śmierć tych, którzy wytrwali w swoich przekonaniach na przekór całej machinie represji broniącej „jedynej słusznej prawdy i ideologii”. Ksiądz zamęczony w więzieniu nie jest literackim wymysłem Skvorecky`ego. Istniał, działał i umarł wskutek zadanych mu tortur. Nie był w tym odosobniony, jak wiemy.
Na wstępie tego wydania „Cudu” zostały zacytowane znamienne, słowa George`a Orwella. Prawdziwe i zarazem wywołujące w nas poczucie smutnej bezsilności. „We współczesnych dyktaturach straszne jest to, że nie istnieje dla nich żaden precedens. I nie da się przewidzieć ich końca (…) Wyhodowanie ludzkiego stada, które nie będzie odczuwało potrzeby wolności, jest tak samo możliwe, jak wyhodowanie stada krów pozbawionych rogów (…) W ciągu ostatnich dwudziestu lat masowa sugestia stała się nauką i na razie nie wiemy, jakie będzie miała wyniki.” Od czasu, gdy Orwell, człowiek, który przewidział tak wiele, napisał te zdania, poczyniono wyraźne postępy w zakresie możliwości i sposobów oddziaływania na społeczeństwo i, patrząc na dzisiejszą polaryzację ludzkości, jej podatność na atrakcyjne, choć kłamliwe treści, nie mamy powodów do optymizmu.
Tak więc był cud w kaplicy Matki Boskiej pod Kobylą Głową, czy też go nie było? Zbierane dowody mają wykazać, czy Bóg dał ludziom znak, i czy pośredniczący w tym bożym dziele, zamęczony w więzieniu ksiądz może zostać wyniesiony na ołtarze. Samo rozwiązanie zagadki sprzed lat nie ma większego znaczenia. Zatrzymujemy się przy pytaniach i wątpliwościach, jakie się nasuwają odnośnie boskich intencji i możliwości, a także rozważań dotyczących już czysto ludzkich pobudek i potrzeb wykorzystania i zinterpretowania owego niewytłumaczalnego zjawiska „cudu”.
Skvorecky patrzy na człowieka bystrze i zarazem trzeźwo, nawet w tym obudowanym najczystszym kryształem cnót dostrzega rysy i chropowatości. Jesteśmy słabi, miotają nami sprzeczne pragnienia, wznosimy ręce ku niebu, zakrywając nimi wspomnienie dopiero co popełnionego grzechu. Nie ma ludzi nieskazitelnych Nie na wszystkich jednak można spojrzeć z ironiczną czułością, winy niektórych mają znacznie większy ciężar gatunkowy. I tak jak w przypadku samego Smiricky`ego nie mamy złudzeń, że wstydliwa przypadłość, jaka na samym wstępie uniemożliwiła mu – dodajmy, że chwilowo, skonsumowanie wdzięków siedemnastoletniej Lisicy, które ta rozkłada przed nim na tacy obfitości, tak też i w pozostałych sytuacjach, autor nie zapomina o tym, że jesteśmy po prostu ludźmi. Widać w tym czeską trzeźwość osądu z wplecioną weń nicią humoru, ale też specyficznej nostalgii i przekory. Być może właśnie na tym zasadza się pomysł prowokacji akurat religijnej, co mocno dziwi. Chodzi przecież o Czechy, kraj wybitnie niekatolicki, który zaznał wszak intryg i podstępów na wielu innych, bardziej wrażliwych polach. Jakoś jednak dobrze składa się to w całość z wewnętrznym pragnieniem człowieka, który wznosi oczy ku niebu, pragnąc liczyć na opiekę siły wyższej, opatrzności, szczególnie wówczas, gdy wie, że niewiele lub zgoła nic od niego samego nie zależy.
Dodam jeszcze słowo o nęcącym powabie ziemskich rozkoszy, przedstawionych w „Cudzie” mocno rubasznie, z akuratną dawką zdrowej, zabawnej pikanterii, bez grama pruderii, jakby w opozycji do rozmodlonej żarliwości tłumu w kapliczce, dramatu męki bojowników o prawdę czy miękkiego uginania się większości społeczeństwa pod wpływem nacisków reżimu. Jesteśmy ludźmi, powtórzę, dotyczą nas wszystkie te reakcje i zachowania, wahania i rozterki. Ta surowa i smutna konkluzja jest po prostu stwierdzeniem faktu, autor zaś osładza nam rozczarowanie odmalowując w tle koloryt czeskiego krajobrazu, udane obrazki z życia niewielkiej miejscowości, pełnokrwiste, mocne sylwetki bohaterów, których rozmaitość zaspokoi najwybredniejsze gusta domorosłych psychologów.
Dyskusjom o życiu politycznym i moralnych wyborach towarzyszy w powieści zwykle doskonały „rozcieńczacz” smutku, czyli whisky matki VAT 69, co pozwala łatwiej przetrawić omawiane tematy śmierci, upodlenia i kłamstwa, kiedy to słowa „przyjaciele” używa się wymiennie z określeniem „towarzysze”, choć ich kontekst i emocjonalne zabarwienie są zgoła odmienne.
Skvorecky przywołał do kanadyjskiej, emigracyjnej rzeczywistości wydarty z większej całości, wcale niemały, bo trzydziestoletni, wycinek czeskiego życia, własnego (wątki autobiograficzne są zauważalne) i społecznego. Ułożył z niego piękny, podniosły i sprośny, sentymentalny i szyderczy, specyficznie czeski rodzaj moralitetu, gdzie zło i dobro, małość i wielkość, biją się o człowieka, a ten chce tylko by pozwolono mu żyć po swojemu, dano trochę przestrzeni na oddech i rozciągniecie warg w uśmiechu.
U Skvorecky`ego spotkali się Hrabal, Hasek i Kundera, niekiedy przez uchylone drzwi zajrzy też Kafka, lecz zaraz znika ze swoim tragicznym poczuciem wyobcowania i fatalizmu, spłoszony głośną rozmową i wybuchami śmiechu przy wtórze stukających o blat kieliszków whisky. Ta zaś nie dopuszcza świętości, pozoru i szlochu, każe przyjmować życie jakim jest, z całą jego absurdalnością, zmiennością, mnogością paradoksów i potknięć. Autor pisze więc na zakończenie: „Chciałem już tylko spać. Za oknem lśniły gwiazdy, te okropne symbole marności.”
Recenzja na stronie sztukater.pl (15 grudnia 2024)